„ Piękna Lucynda ” Mariana Hemara w Teatrze Nowym w Poznaniu
– studium gry aktorskiej.
Teatr Nowy w Poznaniu słynie z wystawiania sztuk nie tylko ambitnych ale i ciekawych. Dlatego też, z tym większą chęcią wybrałem się na sztukę p.t. „Piękna Lucynda”. Jak zwykle się nie zawiodłem – inscenizacja, scenografia i muzyka na najwyższym poziomie. Tę pracę chciałbym jednak poświęcić grze aktorów, a dokładniej jednej – Krystyny Feldman.
Krystyna Feldman to jedna z najbardziej znanych aktorek polskiej sceny teatralnej – niemalże chodząca legenda. Jest znana nie tylko wśród bywalców Teatru Nowego – ukazała się szerszej widowni, występując w m.in. popularnym serialu p.t. „Kiepscy”. Pomimo, że skończyła już osiemdziesiąt lat, wcale nie zmieniła tempa pracy i nadal przyjmuje większość propozycji teatralnych. W „Pięknej Lucyndzie” dała po raz kolejny popis swoim umiejętnościom, grając trzy role na raz : Terpsychory - jednej z muz greckiej mitologii, następnie służącego Wawrzonka i na koniec pokojówki Zuzanny.
Już od samego początku można poczuć sympatię do tej aktorki. Widzimy ją jako wesolutką babcię ubraną w białą togę, której głównym zajęciem jest wchodzenie w zdanie innym muzom. Jeszcze ciekawsza jest w roli Wawrzonka. Pozując na obwiesia, ubrana jest w za duże spodnie na szelkach, buty typu trapery i białą koszulę. Strój ten wyraźnie deformuje jej ruchy. By podkreślić nietypową kreację Krystyna Feldman specjalnie powłócza nogami. Efekt końcowy jest przekomiczny. Zupełnym przeciwieństwem jest epizodyczna postać ułożonej pokojówki, Zuzanny. Feldman zachowuje pełną dostojeństwa powagę i taki też jest jej strój. Suknia pełna zbędnych ozdób i blond peruka odmieniają tę aktorkę niemalże nie do poznania.
Myślę, że nie będzie przesadą powiedzieć, że Krystyna Feldman jest dosłownie wszędzie. Podczas całej sztuki, a przede wszystkim jako Wawrzonek, wychodzi w najmniej oczekiwanych momentach, zawsze wtrąca swoje trzy grosze podczas najważniejszych rozmów w „Pięknej Lucyndzie”. W ten sposób niesamowicie dynamizuje akcję utworu. Jej ruchy, gracja z jaką się porusza zaprzeczają wiekowi aktorki. Sugerują raczej, że ma ona dopiero najlepsze lata przed sobą. Zupełnie niesamowita jest scena, w której Wawrzonek ugania się za Skarbnikiem, chwyta go i za wszelką cenę próbuje wywlec go z pokoju Hrabiego.
Oddzielną sprawą jest gestykulacja. Co prawda niektórzy aktorzy posługiwali się bardziej mową rąk, było to jednak sprawą narzuconego scenariusza. Krystyna Feldman, gdy tylko na chwilę ustała w miejscu, natychmiast zaczynała gestykulować. I tak, gdy Wawrzonek otrzymał pieniądze na słodycze dla ukochanej Adama, z radości zacierał ręce. Natomiast gdy pomagał Hrabiemu w układaniu kolejnych wersetów, kładł jedną rękę na brodzie, drugą zaś na wysokości piersi – przybierał pozę zamyślenia. Gestykulacja Krystyny Feldman nie wydawała się przesadzona ani wyuzdana, powiedziałbym, że raczej dobrze oddawały aktualną sytuację.
Gra aktorki była bardzo dobra przez cały czas, jednak niektóre sceny były prawdziwymi majstersztykami. Na przykład gdy po długiej walce z natrętami otrzymywała reprymendę od Hrabiego. Udawała wówczas bezradnego głuptasa – zwiesiła głowę, ręce skrzyżowała w geście bezradności. Nie wytrzymała jednak długo bez zajęcia własnego stanowiska i już po chwili aktorzy zamienili się rolami i to Wawrzonek krzyczał na Hrabiego. Stał się cały purpurowy, co chwila podnosił głos i w ten sposób zaprzeczał wszelkim zasadom zachowania służącego. Nawet gdy Adam próbował go przepędzić, Wawrzonek co krok się zatrzymywał i próbował rozpocząć kłótnię od nowa.
Inną, moim zdaniem fantastyczną sceną, była sytuacja, gdy Hrabia Adam, rozmawiając z Poufalskim, stracił wątek podczas pisania wiersza. W tym czasie, niezauważony, do komnaty wtargnął Wawrzonek i z niewinnym uśmiechem zaczął podpowiadać proste rymy Hrabiemu. Widać jednak było wyraźnie, że z niektórymi miał problem, gdyż co chwila drapał się po głowie, lub zastygał w zamyśleniu. Jednak gdy udało mu się coś wymyślić, podskakiwał niemalże z radości. Jego twarz momentalnie się rozjaśniała, widoczny był na niej wyraz satysfakcji i zarazem dumy. Podnosił z zadowoleniem palec jednej ręki i deklamował wymyślony fragment.
Pomimo że była krótka, spodobała mi się także scena w której Wawrzonek otrzymał pieniądze od Hrabiego. Na otrzymanego dukata patrzył z taką chciwością, że nie zdziwiło mnie jak go łapczywie pochwycił. Po twarzy służącego widać było, że toczy w sobie wewnętrzną walkę – z chęcią poszedłby po czekoladki, ale tylko pod warunkiem, że dla siebie. Dlatego też spoglądał na Adama z nieskrywaną wrogością, gdy ten drugi zmuszał go do szybszego wyjścia.
Wydawało się, że Krystyna Feldman przy całym swym artyzmie, zapomniała o operowaniu swoim głosem. Co prawda, gdy widziała, że Hrabia jest naprawdę wściekły, potrafiła mówić głosem przymilnym, uniżonym. Jednak przez większość trwania „Pięknej Lucyndy” wykrzykiwała swoje kwestie, jakby obawiała się, że ktoś jej nie dosłyszy. Sądzę, że było to działanie nieprzemyślane, gdyż wiele spośród jej wypowiedzi było wymówione niepotrzebnie podniesionym głosem.
Grając w „Pięknej Lucyndzie” Krystyna Feldman po raz kolejny udowodniła, że lata spędzone na scenie raczej ją odmłodziły niż postarzały. Pomimo, że początkowo planowałem poświęcić swoją uwagę innemu aktorowi, jednak owładnęła mnie magia „feldmanowej” gry. I myślę że o to właśnie chodzi w teatrze.