Dnia pierwszego sierpnia 1944 roku o godzinie 17.00 rozpoczęła się wielka bitwa należąca do akcji pod kryptonimem „burza” – powstanie warszawskie. 36 tysięcy ludzi cywilnych i żołnierzy AK ruszyło, aby podbić strategiczne przyczółki Warszawy i wyzwolić miasto od niemieckiego okupanta. 2 miesiące trwał armagedon walczących o miasto. 2 miesiące bombardowań lotniczych i artyleryjskich, pożarów, i śmierci. Powstanie upadło drugiego października, bilans ofiar wyniósł ok. 213 tysięcy zabitych żołnierzy i cywilów. Dziś 60 lat po tych niewątpliwie tragicznych wydarzeniach moje pokolenie – pokolenie nie pamiętające żadnej niewoli podejmuje refleksję na temat tej największej akcji zbrojnej AK. Czy powstanie miało sens?! Czy naprawdę musiały zginąć tysiące ludzi? Postaram się w swojej pracy przedstawić obiektywne argumenty a na koniec odpowiedzieć na pytanie o celowość powstania.
Abym mógł dojść do przekonania, że powstanie było słusznym krokiem powinienem, analizując kolejne źródła historyczne, znaleźć takie powody wybuchu walk, które rekompensowałyby, lub w pewien sposób usprawiedliwiały koszta, jakie poniosła Warszawa i ludność.
Pierwszym przyczynkiem do rozpoczęcia walk o odbicie miasta było panujące, niewłaściwe przekonanie w Delegaturze Rządu w kraju oraz w Komendzie Głównej Armii Krajowej na temat wydarzeń na świecie. Polacy liczyli na pomoc ze strony swoich sojuszników – przede wszystkim Anglii i Stanów Zjednoczonych. Tymczasem jak się okazało alianci prowadzili podwójną politykę względem problemu polskiego: Churchill pomimo pozorów poparcia dla Polaków, dążył do rozpoczęcia rozmów między Mikołajczykiem a Stalinem, czego skutkiem byłaby niewątpliwie utrata ziem wschodnich z Lwowem i Wilnem (odciętymi linią Curzona). Roosvelt natomiast liczył na poszerzenie współpracy politycznej i wojskowej z Rosją – miał nadzieje na wypowiedzenie przez Rosję wojny Japonii. Obietnice pomocy utrzymania Lwowa były jedynie kłamstwami, aby uzyskać poparcie polonii amyrkańskiej podczas wyborów. Panowało również przekonanie, że koniec wojny jest bardzo blisko, a Niemcy ponoszą coraz większe straty na froncie wschodnim. Coraz więcej samochodów z rannymi podążało na zachód, coraz bliżej była armia Czerwona. Nie było jednak do końca prawdą, że Niemcy już przegrały wojnę. Jak się okazało później w dalszym ciągu Hitler dysponował ogromną i doskonale uzbrojoną armią – przeciw powstańcom wysłano 41 tysięcy żołnierzy, samoloty, czołgi, moździerze. Sytuacja polityczna stanowczo nie sprzyjała wybuchowi powstania. Pomimo takiego przekonania rząd na emigracji, a dokładniej gen. Kazimierz Sosnkowski nie zakazał rozpoczęcia bitwy. Władysław Anders – doradca Sosnkowskiego nazwał powstanie „zbrodnią”.
Niewiedza Delegatury Rządu i Komendy Głównej Armii Krajowej powodowała euforię i wiarę w niemożliwe. Wojska powstańcze były praktycznie bezbronne – broni palnej wystarczyło na uzbrojenie 3500 żołnierzy, mimo to zdecydowano się uderzyć. Liczono na to, że zdobycie obiektów obsadzonych przez wojsko niemieckie będzie łatwym zadaniem – miało to być spowodowane zdemoralizowaniem Niemców mających w perspektywie upadek Rzeszy. Liczono, że atak zaskoczy wojska niemieckie, a dzieła dokończą wojska radzieckie. Stalin jednak zamiast „brudzić sobie ręce” przy niszczeniu AK w Warszawie pozwolił, aby dokonały tego Niemcy. Czemu AK w Warszawie liczyło na pomoc ZSRR? Czy nieznane były sytuacje aresztowań ujawniających się działaczy? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, uważam jednak, że pomoc wojsk radzieckich mogła stać się kołem ratunkowym dla tonącej Warszawy.
Podręcznik do historii autorstwa Anny Radziwiłł i Wojciecha Roszkowskiego za główną przyczynę powstania warszawskiego podaje tło polityczne. Zgodnie z planami Stalina Polska stać się miała „kadłubową” republiką związku radzieckiego. Za wojskami radzieckimi i działającymi w ich szeregach oddziałami polskimi podążało NKWD – służba bezpieczeństwa, której zadaniem było aresztowanie a następnie zsyłanie w głąb Rosji, bądź zabijanie wychodzących z podziemia władz Armii krajowej (AK). Dnia 21sieprnia 1944 roku w Moskwie powstał Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego (PKWN), który stać miał się nową władzą na ziemiach polskich. Stanowiło to duży problem dla legalnego rządu, którego większość przebywała na emigracji (w Londynie), a reszta w głębokim ukryciu w Warszawie. Stosunek do przyszłej Polski polityków angielskich i amerykańskich, oraz zerwanie, po śmierci Sikorskiego, kontaktów dyplomatycznych między rządem emigracyjnym a Kremlem właściwie niweczyło wszelkie nadzieje na suwerenną Polskę. W takiej sytuacji nikłą szansą na utrzymanie władzy w kraju dawało wyzwolenie Warszawy bez pomocy armii radzieckiej, która jedna po wejściu do stolicy rozprawiłaby się z AK jako sprzymierzeńcem Hitlera niwecząc i tą możliwość uzyskania niepodległości. Nie rozumiem właściwie argumentacji zawartej w podręczniku. Bo właściwie nawet gdyby powstańcy utrzymali Warszawę, (co było niemożliwe – osąd taki wydali specjaliści z Special Operation Executive) wojska radzieckie i tak weszłyby i zniszczyły całą siatkę konspiracyjną. Dlatego twierdzę, że, nie mając szans na powodzenie w walce z zaborcą radzieckim, powstanie nie miało do końca sensu!
Kolejnym argumentem przemawiającym za powstaniem, jaki znajduje się w podręczniku jest odezwa niemiecka do warszawiaków, która żądała stawienia się 100 tysięcy mężczyzn do prac nad umocnieniami. Świadczyło to o planie Hitlera stworzenia w Warszawie twierdzy, która mogłaby oprzeć się atakowi wojsk radzieckich. Trudno jest ocenić, co stałoby się gdyby plan taki się powiódł. Jeżeli ludność pozostałaby w mieście podczas hipotetycznego oblężenia prawdopodobnie straty byłyby podobne. Po zdobyciu Warszawy NKWD wyniszczyłoby utrzymujących się przy życiu konspiratorów. Podsumowując utworzenie w Warszawie twierdzy i jej późniejsze oblężenie miałoby moim zdaniem podobny skutek do powstania warszawskiego (jeśli chodzi o liczbę ofiar).
Moim zdaniem argumenty, które odnalazłem w różnych źródłach przemawiające za powstaniem były w większości błędne. Szybkie zwycięstwo nad „przegranymi” Niemcami nie mogło zostać osiągnięte, gdyż Niemcy nadal były wystarczająco silne. Możliwość utrzymania suwerenności Polski dzięki powstaniu w Warszawie też w mojej opinii nie miała szansy sukcesu. Powstańcy mieli przeciw sobie dwie wrogie armie: niemiecką i, paradoksalnie, rosyjską. 35 tysięcy słabo, a właściwie nie uzbrojonych żołnierzy nie miało możliwości utrzymać się przy tak miażdżącej przewadze przeciwników. Ostatni argument, jaki umieściłem w swojej pracy jest w stanie mnie przekonać o słuszności decyzji powstania. Stwierdzam ten fakt, dlatego, że z powstania wypłynęły pewne, nie duże, korzyści, natomiast poddając się woli Niemców i ginąc w murach czekając aż armia radziecka pokona wreszcie okupantów kosztem miasta i ludności cywilnej, podkreślona zostałaby bierność Polaków, pochód Rosjan nie zostałby zatrzymany, a Polska stałaby się republiką rosyjską, z której pozycji trudniej byłoby nam się wyrwać. Jednakże decyzję o powstaniu zaakceptowałbym dopiero, gdy śmierć mieszkańców miasta bronionego przez Niemców stałaby się oczywista.
Krytykując decyzję o powstaniu starałem się jednocześnie doszukać innej możliwości rozwiązania problemu – bez poświęcenia tysięcy istnień ludzkich. Możliwość taką odnalazłem we współpracy Mikołajczyka ze Stalinem. Kosztowałoby to Polskę utratę suwerenności i zgodzenie się na granicę wschodnią, przebiegającą zgodnie z linią Curzona. Fakt utraty suwerenności i tak właściwie był już przesądzony, natomiast granica została ustalona już w roku 1943 w Teheranie na konferencji wielkiej trójki. Współpraca AK z armią czerwoną, bądź zgoda Stalina na lądowania samolotów alianckich w pobliżu frontu umożliwiłoby szybsze wyparcie Niemców i nie zniszczenie samego miasta, co było jedyną, ostatnią szansą na uniknięcie ofiar. Inną możliwością pomocy dla walczącej Warszawy byłoby wykonanie planów alianckich zaproponowanych przez Churchill’a, których istotą było lądowanie wojsk angielskich i amerykańskich na Bałkanach. Na to jednak nie mógł się zgodzić Stalin, gdyż utraciłby już podległe mu republiki.