profil

"Syzyfowe prace" Stefana Żeromskiego - streszczenie

Ostatnia aktualizacja: 2021-08-29
poleca 84% 3098 głosów

Treść Grafika Filmy
Komentarze
Stefan Żeromski Syzyfowe Prace streszczenie

Treść powieści


Kielecczyzna, U pół. XIX wieku Państwo Borowiczowie odwożą swego ośmioletniego jedynaka do jednoklasowej szkoły wiejskiej Owczarach i umieszczają go na stancji u nauczyciela, p. Wiechowskiego. Następnego dnia po źle przespanej nocy Marcinek rozpoczyna naukę. Dzień szkolny zaczyna się modlitwą w języku rosyjskim i cały przebieg lekcji odbywa się również w tym języku. Po dwóch miesiącach nauki w szkole chłopiec umie czytać po rosyjsku i pisać dyktanda. Kłopoty ma z matematyką, ponieważ trudno mu jest wysłowić się w języku rosyjskim z tego przedmiotu. Opiekunowie nie pozwalają mu bawić się z dziećmi wiejskimi i przez całe dwa miesiące żadne z rodziców go nie odwiedza, postanawiając go zahartować. Pan Wiechowski przynosi z miasteczka wiadomość, że w ciągu tygodnia ma się zjawić w szkole dyrektor. Uczono, więc dzieci rosyjskich pieśni, robiono porządki w szkole i zakupiono różne smakołyki. Dyrektor Piotr Nikołajewicz Jaczmieniew po wejściu do klasy najpierw słucha odpowiedzi uczniów pytanych przez nauczyciela, później sam ich egzaminuje, egzamin wypada pomyślnie. Następnie rozmawia z dziećmi po polsku, przekonuje się, że w tym języku dzieci wypowiadają się swobodniej niż w rosyjskim i zaczyna podejrzewać Wiechowskiego, że uczy dzieci po polsku, dopuszczając się przestępstwa wobec państwa rosyjskiego. Zapowiada mu dymisję, nie chce nic jeść i opuszcza szkołę. Wiechowski z rozpaczy wypija pięć butelek piwa zakupionego na przyjęcie dyrektora. Po chwili Jaczmieniew wraca z powrotem, oznajmia nauczycielowi, że podwyższa mu pensję i wychodzi. Żona Wiechowskiego wyjaśnia mężowi, że kobiety wiejskie poskarżyły się dyrektorowi, iż nauczyciel uczy ich dzieci tylko po rosyjsku, każe im śpiewać rosyjskie, prawosławne pieśni, a nie polskie, katolickie i domagały się, aby go usunął ze szkoły. Nadszedł dzień egzaminów wstępnych do gimnazjum w Klerykowie. Borowiczowa udaje się z synem do miasta. W budynku szkolnym jest dużo rodziców i dzieci oczekujących na egzamin. Matka niepokoi się bardzo o przyjęcie Marcina, gdyż jest dużo kandydatów do klasy wstępnej. Wieczorem idzie z synem do hotelu. 4 Zjawia się tam pewien Żyd, znający klerykowskie stosunki i radzi jej, aby udała się do p. Majewskiego, egzaminatora i poprosiła go o udzielenie synowi kilku lekcji, co też Borowiczowa czyni. P. Majewski chętnie wyraża na to zgodę, biorąc z góry zapłatę. Chłopiec uczęszcza na lekcje tylko trzy dni, czwartego dnia odbywa się egzamin. Spośród stu kandydatów zostaje przyjętych trzydziestu, tych, którzy uczęszczali na korepetycje do p. Majewskiego. Borowiczowa umieszcza Marcinka na stancji u p. Przepiórkowskiej, dawnej znajomej.

Chłopiec uczy się bardzo pilnie, ale ma trudności, mimo że pomaga mu korepetytor zwany Pytią. Nauka odbywa się w języku rosyjskim. Marcinek męczy się, szczególnie przy uczeniu się matematyki, którą trudno mu jest opanować w języku rosyjskim. W czasie przerw urządza wraz z innymi niesamowite harce. W przeddzień uroczystości Zielonych Świątek p. Borowiczowej wypada pilny interes w Klerkowie, przy okazji udaje się jej załatwić dwudniowy urlop dla syna i wracają oboje szczęśliwi do Gawronek. W klasie pierwszej Marcin staje się już mniej pracowitym. W lecie p. Borowiczowa umiera. Odtąd Marcin czuje się bardziej swobodnym. Opuszcza się w nauce. Przyjaźni się z Wilczkiem, który dokształca go w złym kierunku, uczy oszukiwania nauczycieli i pozorowania nauki, chodzą obaj na wagary. Pewnego razu Marcin wchodzi na mszę św. do kościoła i jest świadkiem incydentu między inspektorem a księdzem. Inspektor żąda, aby hymn carski śpiewano po rosyjsku, a prefekt oświadcza mu, że kazał go śpiewać po polsku i gdy inspektor chce przemocą dostać się „na chór", wypycha go siłą za drzwi. Opiekunem klasy I, do której uczęszcza Marcin, jest p. Rudolf Lim, nauczyciel łaciny, pochodzący z niemieckiej rodziny. Gdy p Borowicza jako tego, który mówi po polsku, skazuje go na dwugodzinną kozę, ale pogardę okazuje temu, który to oskarżenie napisał. Języka rosyjskiego uczy, Stiepanycz Ozierskij, języka polskiego, który jest przedmiotem nieobowiązkowym - p. Sztetter, tak bojący się utraty swojej posady, że prawie niczego nie uczy, lekcje jego są nudne, sam nie cieszy się poważaniem wśród uczniów. Arytmetykę wykłada p. No gacki, który uczy dobrze i ma poważanie. Marcin mieszka nadal u p., Przepiórkowskiej i dopiero w drugim półroczu klasy ni zabiera się do nauki, a wpływa na to pewne zdarzenie. Otóż kolega jego przynosi z domu do szkoły pistolet. Chłopcy chodzą za park strzelać z niego. Śledzi ich żandarm i Rada pedagogiczna karze ich długoterminową kozą o chlebie i wodzie, chociaż Marcin spodziewał się za to wydalenia go ze szkoły i tak łagodny wyrok tłumaczy sobie wstawiennictwem zmarłej matki. Zmienia się odtąd, staje się pobożnym i zabiera się sumiennie do pracy. Po otrzymaniu promocji do klasy V spędza wakacje w Gawronach, pomaga ojcu i włóczy się z jego strzelbą po lasach. Szymon Noga opowiada mu o powstańcu zakatowanym przez Kozaków. Ludzie na wsi są bardzo biedni. Zajmują się kłusownictwem i aby żyć, strugają z drzewa łyżki, solniczki, grabie, widły itp. Po powrocie z wakacji Marcin zastaje w szkole zmiany. Nowy dyrektor i nauczyciele jeszcze surowiej kontrolują i śledzą uczniów, zwalczając najdrobniejsze przejawy polskości. Mają nakaz odwiedzania stancji o każdej porze dnia i nocy. Kwitnie donosicielstwo. O języku polskim każą uczniom zapomnieć. Przyjaciel Marcina poddaje propozycję pójścia do amatorskiego teatru rosyjskiego. Propozycja zostaje przyjęta pogardliwie. Marcin jednak do teatru idzie i spotyka go za to potępienie klasy. W teatrze częstowano przybyłych słodyczami. Odtąd inspektor uczący języka rosyjskiego darzy Borowicza sympatią i chłopiec staje się prawie codziennym gościem inspektora Zabielskiego. Jędrek Radek, syn ubogiego, bezrolnego chłopa z Pajęczyna Dolnego wędruje pieszo do szkoły w Klerykowie Jako dziecko pasał pańskie gęsi, później prosięta i przedrzeźniał kaszlącego korepetytora ziemiańskich synów, p. Paluszku wieża. Pewnego dnia Paluszkiewicz zabrał chłopca do swojego pokoju, pokazał mu rysunki z fauną i florą i zachęcił do nauki (chłopiec sądził, że chce go zbić). Odtąd Jędrek interesował się książkami i po niedługim czasie umiał już czytać i pisać nie tylko po polsku, ale i po rosyjsku. Paluszkiewicz umieścił go w szkole w Pyrzogłowach, gdzie przy jego pomocy chłopiec ukończył kl. I i n. Po śmierci opiekuna Jędrek udzielał korepetycji i ukończył szkołę czteroletnią. Do gimnazjum w Klerykowie wstępuje do klasy V, mieszka u Płoniewiczów, gdzie ma wyżywienie i własny pokoik w zamian za udzielanie ich dzieciom korepetycji. Sam uczy się bardzo pilnie. Szkolni koledzy drwią sobie z jego pochodzenia i chłopskiej wymowy. Rozdrażniony przycinkami jednego z nich, uderza go i grozi mu za to usunięcie z gimnazjum. Borowicz wstawia się za nim do inspektora Zabielskiego i Jędrek zostaje w szkole.

Klasa VI rozpada się na dwa obozy: literatów i wolnopróżniaków. Pierwszy pozostaje pod wpływem inspektora Zabielskiego i uczniowie uczą się literatury rosyjskiej, w nim znajduje się Marcin. Drugi obóz stanowią bogaci uczniowie, umilający sobie czas rozrywkami. Nauczyciel historii Kostriulewjest rusyfikatorem w całym tego słowa znaczeniu. Porusza na lekcjach bolesne dla młodzieży polskiej sprawy i narzuca jej mnóstwo zbytecznych faktów, nie objętych kursem gimnazjum. Na jednej z lekcji czyta tekst szkalujący katolickie zakonnice, a mianowicie o konfiskacie pewnego żeńskiego klasztoru w Wilnie i o tym, że po wywiezieniu sióstr zakonnych znaleziono tajne drzwi do lochów, a w nich trumienki z pomordowanymi noworodkami. Wówczas jeden z chłopców klasy VII Wałecki, zwany „Figą", oświadcza, że w imieniu całej klasy prosi, aby nauczyciel nie podawał im więcej na lekcjach podobnych fałszywych faktów. Wystąpienie chłopca uznano za bunt i przesłuchiwano wszystkich uczniów w klasie, co o tym zdarzeniu sądzą. Okazało się, że jedynie Marcin Borowicz uważa wystąpienie profesora za użyteczne i zaprzecza, jakoby upoważnił Figę do mówienia również w jego imieniu. Po świętach Bożego Narodzenia uczniowie zastają w klasie nowego kolegę. Jest nim Bernard Zygier, wydalony z warszawskiego gimnazjum za czytanie polskiej literatury. Z miejsca otoczono go szczególną opieką i nie pozwalano mu zbliżać się do kolegów. Wywołany do odpowiedzi na lekcji języka polskiego odpowiada bardzo ładnie i przyznaje się, że w jego poprzedniej szkole uczniowie sami potajemnie czytali utwory z literatury polskiej. Nauczyciel, chcąc zmienić temat rozmowy, każe mu wyrecytować jakiś wiersz. Zygier recytuje „Redutę Ordona" A. Mickiewicza. Uczniowie bardzo zasłuchani skupiają się wokół niego, tylko Borowicz czuje się źle. Przeżywa wstrząs, przypomina mu się opowieść Nogi o powstańcu. Spod powiek nauczyciela kapią łzy. Odtąd Zygier wywiera na kolegów duży wpływ. Zakładają oni koło młodzieży patriotycznej, spotykają się na „Górce" u Gontali i dokształcają się pod kierunkiem Zygiera. Wśród nich znajduje się również Marcin Borowicz. W klerykowskich wychowankach budzi się uśpiony przez Moskali duch narodowy. Marcin nie może sobie darować dawnej uległości i rusyfikatorstwa. Przy okazji mści się na Majewskim. Gdy ten idzie szpiegować uczniów, zdejmuje mu kładkę z rzeki, by nie mógł przez nią przejść, obrzuca go grudami ziemi i ostrzega kolegów, by nie wpadli w pułapkę, gdyż zostali wyśledzeni. Po Wielkanocy, gdy już wiosna roztacza swoje panowanie, zdobiąc ziemię kwiatami, chłopcy przygotowują się do egzaminu dojrzałości. Borowicz uczy się w parku sam. Przychodzi tu również Anna Stogowska, zwana Birutą, uczennica klasy VII gimnazjum żeńskiego, córka miejscowego lekarza wojskowego. Marcin kocha się w Annie, ona broni się przed tą miłością, ponieważ postanowiła przejść przez życie sama, w końcu ulega.
Po maturze Marcin udaje się na wieś na całe wakacje, ale duszą jest gdzie indziej, myśli o Birucie.

Po przyjeździe do Klerykowa nie zastaje dziewczyny. Dozorca oznajmia mu, że doktor Stogowski wyjechał z całą rodziną w głąb Rosji na lepszą posadę. Oszalały z bólu Marcin idzie do parku, siada na kamiennej ławce i czując wielki ból w sercu, spogląda na skrawek papieru z wierszem pisanym jej ręką: „Ach, kiedyż wykujem strudzeni oracze Lemiesze z pałaszy skrwawionych? Ach, kiedyż na ziemi już nikt nie zapłacze, Prócz rosy łąk naszych zielonych?" Zjawia się w parku Radek. Marcin podaje mu rękę na powitanie i nie może wypowiedzieć ani słowa.

3 styczeń 1879r.


Niedawno minęły święta Bożego Narodzenia, które spędziłem z ojcem w Gawronkach. Przedwczoraj wróciłem do Klerykowa. Dzisiaj przyszedł do naszej klasy nowy uczeń - Bernard Siger, wydalony z Gimnazjum w Warszawie. Już na pierwszej lekcji jego tornister został dokładnie przeszukany. Nowy nie był dobry z matematyki, o czym przekonałem się na lekcjach. Zadziwił mnie on jedynie tym, że już pierwszego dnia dostał pozwolenie na uczęszczanie na wykłady profesora Sztettera. Po lekcjach udaliśmy się do gabinetu języka polskiego. Nauczyciel widząc na swoich zajęciach nowego ucznia, poprosił go o przeczytanie urywka tekstu w języku polskim, a następnie o przetłumaczenie go na rosyjski. Bernard z ćwiczeniem poradził sobie znakomicie. Sztetter zapytał go o rozbiór zdań w języku polskim. Kiedy chłopiec wykonał zadanie profesor bardzo się zdziwił, powiedział nawet, że nie ma na to oceny. Chłopak wywołał we mnie zdziwienie, nawet nie wiedziałem, że można tak płynnie odpowiadać. Następnie Zygiert opowiadał o przeczytanych w Warszawie utworach Mickiewicza: " Panu Tadeuszu","Księgach Pielgrzymstwa".. Kiedy Bernard zaczął recytować Redutę Ordona, nauczyciel staną oszołomiony, a póżniej wstał z krzesła chcąc przeszkodzić chłopcu. Po chwili usiadł i wsłuchiwał się w wiersz, jednak nie spuszczał wzroku z drzwi. W tym czasie Walecki stanął w drzwiach, i pilnował aby nikt nie wszedł. W klasie zapanowała cisza. Podszedłem do mówiącego kolegi. Wpatrując się w Zygierta miałem wrażenie, że kiedyś już słyszałem ten wiersz Wypowiadanie przez niego słowa odbierałem ze wstrętem i złością, ale z dziwnym bólem w piersiach. W tym momencie przypomniałem sobie opowieść myśliwego Nogi o powstańcu polskim zabitym przez Moskali. Przed oczami zobaczyłem mogiłę pod świerkiem, gdzie ten żołnież został pochowany. Czułem jak mną potrzącał wewnętrzny płacz. Zacisnąłem mocno zęby, aby głośno się nie rozpłakać. Spojrzałem na Sztettera , na którego twarzy pojawiły się łzy. Od tej pory przebudziła się miłość do polskości, polubiłem wszystko co polskie. Wiedziałem, że Bernard Zygier to dobry chłopak i powinienem zawrzeć z nim przyjaźń.

Rozterki i przeżycia szkolne Marcina Borowicza


Marcin Borowicz był synem zubożałego szlachcica. Jego rodzice pragnęli by ich dziecko zdobyło wiedzę, a w szczególności poznało język rosyjski, który był językiem urzędowym na terenie tego zaboru. Już jako ośmiolatek został odwieziony z rodzinnych Gawronek do Owczar, gdzie rozpoczął swoją edukację. Przerażony, pozostawiony sam sobie, w zupełnie obcym środowisku, miał pod opieką pana Wiechowskiego i jego żony odkrywać arkana nauki. Mimo tej nowej sytuacji życiowej szybko zgłębiał tajniki różnych przedmiotów. Wiejska szkoła w Owczrach kształciła przede wszystkim dzieci z biednych rodzin. Klasa była nie ogrzewana, a książki mieli tylko nieliczni szczęśliwcy. Sam nauczyciel był słabo opłacany, co odbijało się na jego wyglądzie, chociażby wychudłej twarzy i skromnym ubraniu. Chłopiec poraz pierwszy spotkał się z tak widocznym ubóstwem. Był jednak pełen podziwu dla wysiłku nauczyciela oraz uczniów, którzy mimo wszystko chcieli się czegoś nauczyć. Dni spędzone w szkole były przepełnione nudą. Dopiero wizyta inspektora Jaczmieniewa wniosła trochę urozmaicenia. Nerwowa atmosfera związana z inspekcją udzieliła się również Borowiczowi, nie zdającemu sobie nawet sprawy z tej sytuacji.

Po zdobyciu podstawowej wiedzy, wyjechał wraz z matką do Klerykowa, gdzie miały się odbyć egzaminy do klasy wstępnej gimnazjum. Duża ilość ubiegających się o miejsce i strach przed oblaniem sprawdzianu wstępnego budziła w nim mieszane uczucia, a wręcz doprowadziła do depresji. Aby podnieść syna na duchu pani Borowiczowa wysłała go na korepetycje do profesora Majewskiego, nauczyciela rosyjskiego. Dzięki temu szczęśliwie zdał egzamin i zamieszkał na stancji u pani Przpiórkowskiej. Na początku było mu bardzo ciężko. Tęsknił za rodzinnym domem i nawet starania pani Przepiórkowskiej nie zdołały zastąpić mu matki. Nostalgię za rodzinnym domem zagłuszał pilną nauką i dążeniem do osiągnięcia jak najlepszych wyników, które mogłyby napawać dumą jego rodziców. Dzięki temu, że nie sprawiał kłopotów, mógł wyjechać na dwa dni do domu na Zielone Świątki. Swoją wdzięczność i miłość do matki wyraził obdarowując ją naręczem pięknych, polnych kwiatów. Niedługo po tym wydarzeniu pani Borowiczowa zmarła. „Marcinek początkowo nie odczuwał tej straty. Na pogrzebie zmuszał się do płaczu i przybierał miny efektowne, wrzeszczał i usiłował rzucić się za trumną do jamy mogilnej, wiedząc ze słuchu, że to pasuje, i przeczuwając, że to go jeszcze bardziej w tym dniu wyróżni”. Opuścił się w nauce i wdał się w nieodpowiednie towarzystwo. Wilczek, jego nowy kolega, namawiał go do opuszczania lekcji chóru i mszy św. „Do stałych zwyczajów Wilczka należało uciekanie z kościoła w niedzielę i dni galowe”. Zrozumiawszy, że takie postępowanie do niczego nie prowadzi, Marcin wrócił do kaplicy. Zawstydzony, schował się przed księdzem prowadzącym chór. Gdy tak czekał na chwilę umożliwiającą mu niedostrzeżone wejście do zakrystii, usłyszał rozmowę kapłana i inspektora. Dotyczyła ona nakazu śpiewania w świątyni, w języku rosyjskim. Oburzony ksiądz wyrzucił z Domu Bożego wizytatora gimnazjalnego. Kiedy ksiądz Wargulski zauważył Borowicza, kazał mu milczeć. Marcin wystraszony, że zostanie wyrzucony ze szkoły lub ukarany chłostą obiecał zachować tajemnicę. Chłopiec ukończył klasę drugą, a dopiero w drugim półroczu trzeciej klasy poczynił postępy w nauce. Były one spowodowane wieloma okolicznościami. Najważniejszą z nich była groźba wyrzucenia go ze szkoły za strzelanie z broni. „Marcinek Borowicz i jego towarzysz niedoli Szwarc po nocy spędzonej w klasie, którą zamieniono w więzienie, gotowali się do rzeczy najstraszniejszych i jakby ostatecznych”. „Żal głęboki i nieznany jak wnętrze nocy ogarniał jego serce, przejmowała je skrucha tak zupełna, że kamień byłby nią wzruszony”. Po długim dochodzeniu chłopcom dano drugą szansę. „Wszystkie te kataklizmy i przejścia strasznie przygnębiająco oddziaływały na Marcinka. To, że go nie wydalono z gimnazjum, przypisał w głębi serca wstawiennictwu matki”. Spowodowało to, że coraz częściej się modlił i uwierzył, że pacierz czyni cuda. Po ukończeniu egzaminów i przejściu do klasy piątej spędzał wakacje w rodzinnych Gawronkach. Uznany przez ojca i innych za prawie już dorosłego, otrzymał pierwszą broń – dubeltówkę. Jego przyjaciel, Noga, zabierał go na polowania. Opowiadał mu często o moskalach, uciskanej Polsce jak również cytował fragmenty „Reduty Ordona”. Rozmowy te nie wywarły na Marcinku żadnego wrażenia. Treść ich zrozumiał dopiero, gdy do jego klasy dołączył Zygier, który stał się duchowym przewodnikiem dążącym do zachowania polskości. Powrót do szkoły wiązał się z wieloma zmianami, głównie w kadrze nauczycielskiej. „Nowy zarząd wprowadził nowe obrzędy szkolne”. Należały do nich częste wizytacje, zakaz mówienia po polsku, zarówno w szkole jak i poza nią oraz czytania literatury polskiej. Od tej pory „pobyt w szkole był dla wszystkich mieszkających na stancjach pobytem w więzieniu”. Gimnazjum podlegało mocnej rusyfikacji. Uczniowie, a wśród nich i bohater, stracili kontakt z ojczystą mową. Zaczęło intensywnie działać koło miłośników literatury rosyjskiej, do którego należał i on. Przesycony tą ideologią wybrał się do rosyjskiego teatru. Był jednym z nielicznych Polaków i dlatego został zauważony przez zarząd szkoły. Dzięki temu nawiązał zażyły kontakt z inspektorem Zabielskim. Ta znajomość przydała mu się, gdy bezinteresownie wstawił się za Radkiem. Nie okazał się patriotą, gdy przyszło bronić Polski, jego prawdziwej ojczyzny. Zrozumiał on dopiero, co ona dla niego znaczy, gdy Bernard Zygier, znający dobrze historię, sztukę i literaturę polską recytował „Redutę Ordona”, którą wcześniej Borowicz słyszał z ust nogi. „Serce Marcina szarpnęło się nagle, jakby chciało wydrzeć się z piersi, ciało jego potrząsnęło wewnętrzne łkanie. Zdawało mu się, że nie wytrzyma, że skona z żalu”. To zaszczepiło, u niego miłość do korzeni oraz uświadomiło mu, do czego doprowadziła rusyfikacja. Ogromnie kształcącą rolę w życiu chłopca odegrała poezja i literatura Mickiewicza. Po przeczytaniu „Dziadów” „nie był w stanie z nikim mówić. Uciekł do najbliższego lasu i błąkał się tam pożerany przez nieopisane wzruszenie”. „Dusza jego pod wpływem tej lektury mocowała się z własnymi błędami, ulepszała w sobie i staliła się raz na zawsze w kształt niezmienny niby do białości rozpalone żelazo rzucone w zimną wodę”.

Wywołany przez Bernarda duch niepokoju narodowego, spowodował zmianę sposobu myślenia gimnazjalistów. Potajemnie spotykali się, czytali zakazane książki i poznawali prawdziwą historię uciemiężonej ojczyzny. Pewnego razu na „Górkę” chciał dostać się Majewski. Szukał on tajnego przejścia, jednak w ciemności było to bardzo trudne. Marcin, który spóźnił się na spotkanie, zobaczył profesora i wykorzystując sytuację „wyładował” całą swoją złość i żal do Polaka - sztucznego Rosjanina, obrzucając go błotem, ratując tym samym tajną organizację przed zdemaskowaniem. Nadszedł czas matur. Marcin przygotowywał się do niej sam. Chodził do parku i tam studiował swoje notatki jednocześnie mogąc przyglądać się swojej miłości, „Birucie”.

Po udanej maturze i pobycie w rozpadającym się gospodarstwie ojca, Marcin wrócił do Klerykowa by odszukać Annę Stogowską. Gdy jednak jej nie odnalazł, załamał się. Wtedy z pomocą przyszedł mu Andrzej Radek. Całe życie Marcina Borowicza było nieustannym poszukiwaniem siebie i swojego miejsca na ziemi. Jego postać obrazuje nam „syzyfową” pracę władz carskich dążącą do zrusyfikowania ducha narodowego w młodzieży polskiej. Mimo, że początkowo bohater poddał się tym wpływom to ostatecznie pozostał wierny Polsce.

Syzyfowe prace - Stefan Żeromski


Główni bohaterowie: Marcin Borowicz Czas i miejsce akcji: zabór rosyjski, okolice Klerykowa

Streszczenie
Książka Żeromskiego pt. „Syzyfowe prace” opowiada o przeżyciach Marcina Borowicza w czasie jego uczęszczania do szkoły. Najpierw uczęszczał do szkoły miejskiej, a następnie do gimnazjum w Klerkowie. Marcin mieszkał na stancji u Przepiórkowskiej. Był on pilnym i dobrze uczącym się uczniem. Przed Wielkanocą zmarła mu matka, a on Wielkanoc spędził z ojcem, który podarował mu strzelbę. Marcin zaczął dużo polować. Po powrocie do Klerykowa zaprzyjaźnił się z inspektorem Zabielskim i był jego częstym gościem. W gimnazjum uczył się chłop - Jędrek Radek. Chciał on się uczyć i przybył ze swojej wsi do Klerykowa. Na utrzymanie zarobił korepetycjami, które mógł dawać, ponieważ był bardzo zdolny. Uczniowie gimnazjum spotykali się w pewnym miejscu, gdzie czytali zakazane książki, uczyli się i spisywali zadania. Pewnego razu w pobliżu pojawił się nauczyciel Majewski i został obrzucany błotem przez Marcina. Marcin ukończył gimnazjum i gdy przybył do Klerykowa po kilku latach spotkał Radka, który był uczniem ósmej klasy.

Losy Pawła Obareckiego: Stefan Żeromski "Syzyfowe prace"


Doktor Paweł Obarecki jest główna postaci w noweli Stefana Żeromskiego "Syzyfowe prace". Opowieść o losach lekarza, autor przedstawił w dwóch czasach; w monotonnej teraz niejszol ci i przeszłości z czasów studenckich. Pan Obarecki był studentem Szkoły Głównej medycznej w Warszawie. miały i energiczny, przepełniony był ideami i wszelkiego rodzaju hasłami pozytywistycznymi. Młody żak pragnął poświęcić swoją młodość w imię nauki. Poprzysiągł sobie, iż w przyszłości wiedzę swoją, szerzyć będzie wśród ludu. Niestety młodzieniec, cały swój dorobek przekazując na samokształcenie, nie należał do zamożniejszych osób w miecie i miał o tym absolutną świadomość. Chodził w starych, niemodnych butach, których dziura w podeszwa umiejętnie tektur była zatkana, oraz ciasnym i wytartym palcie. Bieda nastrajała go pesymistycznie i wtrącała w stan ciągłego smutku i przykrości. Jedyną istotą, która podnosiła Pawła na duchu, była pewna młoda panienka, którą codziennie widywał opodal Ogrodu Saskiego. Młody medyk uwielbiał jej subteln urodę, przedziwne oczy i długi, ciężki, jasnopopielaty warkocz. Słowem mówic, zakochał się w tej, również jak on sam, ubogiej postaci. Pan Obarecki nieraz widywał się ze swoj sympati na spotkaniach towarzyskich, gdzie rozmarzony, aż do nieprzyzwoitoci tracił rozum. Dowiedział się o marzeniach "darwinistki", Stanisława Bozowska, pragnęła w przyszłoci pojechać do Zurychu, czy Paryża na medycynę. Wówczas drogi obojga się rozbiegły. Stasia przeniosła się gdzie na wie, gdzie została nauczycielk. Natomiast pan Paweł, po ukończeniu studiów osiedlił się w Obrzydłówku, gdzie pragnł kontynuować swój życiowy cel. Doktor Obarecki, uzbierawszy nieco pieniędzy, nabył przenon apteczkę, z któr jedził na wie leczyć chorych. Pomocy medycznej udzielał za grosze, jeli nie całkiem za darmo, badał pacjentów i uczył higieny. Przypływ klientów zachęconych tanimi usługami, niestety odbił się na nim samym. Za poleceniem miejscowego aptekarza, doktorowi wybito wszystkie szyby w jego skromnym mieszkaniu, na czas nieobecnoci jedynego w okolicach szklarza. Młody doktor nie zwracał na to wszystko uwagi, ufajc w zwycięstwo prawdy. Po krótkim okresie zmagania się ze społeczności Obrzydłówka i próbach ratowania zdrowia okolicznych wieśniaków, pan Paweł się poddał. Poczuł sam, iż wygasa w nim ów płomyk nad jego głów się, że traci swój zapał i natchnienie. "Zawarł pokój" z aptekarzem, nawiał również znajomości z balwierzem, proboszczem i sędzi. Nie udzielał już, jak za dawna darmowego leczenia, a uzbierawszy nieco pieniędzy, zakupił własna aptekę. Od tej pory, doktor żył w dostatku. Często wraz z kompanami grywał w wita, utył i niesamowicie leniwiał. Nie dbał już o higienę mieszkańców wsi, odstąpił także od swych wzniosłych myli i postanowień. Doktor Obarecki kilka razy do roku przeżywał tak zwań metafizykę. Ów metafizykę, pan Paweł określał jako kilka godzin wiadomego sam obadania. Analizował wówczas wszystkie napływające wspomnienia i myli. Potrafił dużo czasu spędzić na bezczynności, ogarniała go nuda i dotkliwe cierpienie. Zawzięty niegdyś aptekarz określał siebie jako twór "mięsożerno-rolinożerny", który poddany atakom nudy, czuł się na wiecie wprost niepotrzebny. Utracił cal św. był energię, często zamykał się na długie godziny w gabinecie, lub prowadził bezsensowne rozmowy ze swój służ. Pewnego dnia, do posiadłości doktora Obareckiego przybył chłop, z pobliskiej wsi. Wieśniak stwierdził, iż za zleceniem sołtysa, miał poprosić wielmożnego doktora o przybycie do chorej pacjentki. Lekarzowi spodobała się myl jazdy, odmienności, a może nawet niebezpieczeństwa wyprawy w tak sroga zimę. Pan Paweł pragnąc oderwać się od monotonnego życia w Obrzydłówku, bez namysłu zgodził się na propozycję. "Wiatr dł. w polu przejmujący. Bałwanami miotać pocz. wicher, uderzał w sanie, skowyczał między saniami, tłumił oddech. Kłęby śniegu, zdzierane z ziemi przez wiatr, leciał jak stado koni i słychać było niby tętent ich tytanicznych skoków." Chłop ccc uniknąć skutków zamieci, skierował sanie w las. Chwilę potem ukazały się światła domowe, i dało się słyszeć skowyt wiejskich psów. Doktor wysiadł z powozu i natychmiast udał się do miejsca spoczynku pacjentki. Jakże wielkie zdziwienie opanowało pana Obareckiego, gdy jego oczom ukazała się znajoma z czasów warszawskich twarz. Tu oto przed nim leżała jego dawna przyjaciółka, Stanisława Bozowska, za która on tak w młodości przepadał. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak przez tyle lat, mieszkali niespełna pięć mil od siebie, nie wiedz jedno o drugim. Aptekarz spojrzał na cierpi dziewczynę i ze wciekłoci stwierdził u niej tyfus. Wiedział dobrze, że "darwinistce" nic już nie pomoże. Wybrała ona ciężkie życie w niegodnych siebie warunkach, by zostać nauczyciel i poświęcić się ideom pozytywistycznym. Pan Paweł, rozkazał wezwać sołtysa, by ten znalazł ochotnika, który za trzydzieści rubli pojechałby po chininę do Obrzydłówka. śmiałek zjawił się na miejscu, i otrzyma wszy list do tamtejszego aptekarza, w tak niesłychan zamieć, pognał przed siebie. Posłaniec długo nie powracał. Przed kwitem, doktor Obarecki, łudząc się ostatni nadziej, iż chłopa zobaczy, szedł wśród głębokich zasp wzdłuż wsi. Złe przeczucie ogarniało pana Pawła. Wiedział, że pani Stanisława wkrótce odejdzie na drugi wiat, ale za wszelka cenę pragnął ukoić jej ból i męki. O godzinie dwunastej, powrócił z powrotem z Obrzydłówka, niosąc ze Ob św. obszerna apteczkę. Gdy zajechał przed szkołę, osłupiał, nie wysiadł. Ujrzał grupę uczniów zgromadzonych w sieni i nagiego trupa nauczycielki. Z ust wydarł mu się krótki, zdławiony wrzask. W rozpaczy pobiegł do pokoiku nieboszczki, pragnł zawiadomić rodzinę zmarłej. Adresu nie znalazł. Wyszukał tylko niedokończony list do starej przyjaciółki, oraz rękopisom "Fizyki dla ludu". Chłop, który nie zdołał powrócić z lekarstwem, zabłądził wśród gęstej zamieci. Wrócił dopiero na ranem, gdy już niestety było po wszystkim. Śmierć panny Stanisławy wywarła niemały wpływ na usposobienie pana Obareckiego. Zacz czytywać "Boks komedię" Dantego, odprawił dwudziestoczteroletni gospodynię, nawet w wita przestał grywać. Stopniowo jednak się uspokoił. Uzbierał worek pieniędzy, ożywił się i utył. Nareszcie!... Paweł Obarecki postanowił wybrać łatwiejsz i wygodniejsza drogę życia. Porzucił swoje wzniosłe myli i postanowienia. Zmienił swoje życie, lecz jednak na złe mu to nie wyszło. Nie skończył tak, jak panna Stasia, która uparcie dżc do swego celu, zaniedbywała swe własne życie. Ówczesna postawa doktora, była jego sposobem na przetrwanie trudności życia.

Dlaczego S. Żeromski nadał swojej powieści tytuł "Syzyfowe prace"


Stefan Żeromski przy wyborze tytułu dla swojej powieści z pewnością kierował się mitem Syzyfa, który został skazany przez bogów na wtaczanie kuli pod górę, która prawie na samym szczycie znów staczała się na dół. W powieści Żeromskiego Syzyfa zastępują nauczyciele, którzy próbują by ich uczniowie zapomnieli o Polsce. Z rusyfikacją uczniów po raz pierwszy spotykamy się w szkole elementarnej w Owczarach, do której uczęszczał jeden z bohaterów utworu- Marcin Borowicz. W tej niewielkiej szkole nauczał Ferdynand Wiechowski i to on wprowadził obowiązek mówienia wyłącznie po rosyjsku. Kazał on nawet swoim uczniom śpiewać piosenki kościelne po rosyjsku. Mimo usilnych starań nie mógł z zapanować nad uczniami i nad swoją żoną, która uczyła niektóre dzieci języka polskiego. Kolejnym przykładem rusyfikacji w szkole było to, że uczniowie, którzy chcieli zdawać do klasy wstępnej musieli mówić dobrze po rosyjsku i w tym celu przeprowadzano egzamin. Śmieszne było to, że uczniowie, których rodzice umieli mówić po rosyjsku były traktowane łagodniej i miały większą szansę na dostanie się do tej klasy. Natomiast dzieci, których rodzice nie znali tego języka byli traktowani z pogardą. W późniejszych latach swojej nauki Marcin poznał jeszcze gorsze sposoby rusyfikacji. W szkole w Klerkowie stosowano różnorodne kary cielesne za głośne rozmawianie w języku polskim. Zakazywano czytania polskich książek. W celu niedopuszczenia do czytania zakazanej literatury przeszukiwano stancje, w której mieszkali uczniowie i ich śledzono. Dawano nagrody w postaci cukierków za obecność w spektaklu rosyjskim. By zachęcić innych do pójścia do teatru przedstawiano uczniów ważnym osobistościom. Najśmieszniejszym z przykładów rusyfikacji jest prowadzenie lekcji języka polskiego po rosyjsku. Lekcje te były nie obowiązkowe, a nauczyciel obawiał się konsekwencji prowadzenia lekcji po polsku i dlatego nie starał się zachęcić uczniów do uczenia się polskiego. Uczniowie jednak nie poddawali się bez walki. Przyjście Zygiera podbudowało wszystkich uczniów klerykowskiego gimnazjum do walki z rusyfikacją w ich miasteczku. Mimo kar i przeszukiwania stancji czytano książki polskie, spotykano się i omawiano je w języku polskim. Gdy odkryto potajemne spotkania u Gontali Marcin Borowicz obrzucił profesora Majewskiego- największego ze zwolenników rusyfikacji błotem i w ten sposób uratował siebie i swoich kolegów od wyrzucenia ze szkoły. Moim zdaniem Stefan Żeromski w swojej powieści zastąpił Syzyfa z mitologii nauczycielami rosyjskimi, którzy za wszelką cenę próbują pozbawić swoich uczniów pamięci o tym, który kraj jest ich ojczyzną. Uczniowie jednak stawiają opór zaborcom i wszelkimi możliwymi środkami zdobywają polskie książki i inne informacje o Polsce. Polacy zawsze przeciwstawiali się wynarodowieniu i myślę, że gdyby w przyszłości miała miejsce podoba sytuacja jak ta opisana w książce to każdy Polak walczyłby w miarę swoich możliwości z zaborcami.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 27 minut

Ciekawostki ze świata
Teksty kultury