Chłopi i ich widzenie świata. Rozwiń tematna podstawie podanego fragmentu utworu Władysława Stanisłwa Reymonta. Zwróć uwagę na wartości cenione przez bohaterów i łączące ich relacje. Wykorzystaj znajomość I tomu powieści.
Cichość się uczyniła, że ino ogień trzaskał i świerszcze za kominem poskrzypiwały niekiedy, a z drugiej strony domu dochodził plusk wody i szczękanie mytych garnków.
- Kuba, ostaniesz to w służbie dłużej, co?
Kuba spuścił ośnik, którym strugał, i zapatrzył się w ogień tak długo, aż Boryna mu przypomniał.
- Słyszałeś, com ci rzekł?
- Słyszeć słyszałem, ino tak w głowę zachodzę, że po prawdzie to krzywdy mi nijakiej u was nie było... Juści, ale ino... - urwał zakłopotany.
- Józia, daj no gorzałki i co przegryźć, co mamy na sucho radzić, kiej Żydy jakie - zarządził stary i przysunął przed komin ławkę, na której Józia wnet postawiła butelkę, wianek kiełbasy i chleb.
- Napij się, Kuba, i rzeknij swoje słowo.
- Bóg zapłać, gospodarzu... Ostać, tobym się ostał, ino...ino...
- Postąpię ci coś niecoś!...
- Przydać by się przydało, bo to i kożuch zlatuje ze mnie., i buciska też, a i kapot jaki kupiłbym... już jak ten dziadak jaki jest człowiek, że nawet do kościoła iść, to ino do kruchty... bo jakże mi przed ołtarz w takim obleczeniu...
- A w niedzielę nie baczyłeś na to, inoś się pchał tam, gdzie najpierwsze... - rzekł surowo Boryna.
- Juści... Hale... Prawda... - bąkał srodze zawstydzony i ciemny rumieniec oblał mu twarz.
- A to i dobrodziej naucza, żeby szanować starszych. Napij no się, Kuba, na zgodę i słuchaj, coć rzeknę, a sam się pomiarkujesz, że co parobek, to nie gospodarz... Kużden ma swoje miejsce i la każdego co innego Pan Jezus wyznaczył. Wyznaczył ci Pan Jezus twoje, to go się pilnuj i nie przestępuj, na pierwsze miejsce się nie pchaj i nie wynoś się nad drugie - bo zgrzeszysz ciężko. I sam dobrodziej ci powtórzy to samo, że tak być musi, bych porządek na świecie był. Miarkujesz se, Kuba?
- Nie bydlem przeciech i swoje pomyślenie mam.
- To baczże, byś się nad drugie nie wynosił.
- I... inom bliżej ołtarza chciał być...
- Pan Jezus z każdego kąta słyszy, nie bój się. I po co się pchać między najpierwsze, kiej wszyscy wiedzą, ktoś jest?
- Juści, juści... gospodarzem byłbym, to i baldach nosić bym nosił, a i dobrodzieja pod pachę wiódł, i w ławkach siadał, i z książki głośno śpiewał... a żem ino parobek, chocia i syn gospodarski, to mi w kruchcie stać abo przed drzwiami, jako te pieski... - powiedział smutno.
- Takie już na świecie urządzenie jest i nie twoja głowa zmieni.
- Pewnie, że nie moja, pewnie.
- Napij się jeszcze, Kuba, i rzeknij, co ci mam zasług dodać.
Kuba wypił, ale że go już nieco zamroczyła gorzałka, to uwidziało mu się, że w karczmie siedzi z Michałem od organisty abo i z drugim kamratem i rajcują se swobodnie, wesoło, jak równy z równym. Rościebnął ździebko kapotę, wyciągnął nogi, buchnął pięścią w ławkę i zakrzyknął:
- Cztery papierki i rubla zadatku dołoży - to ostanę.
- Widzi mi się, żeś pijany abo ci się w głowie popsuło - zawołał. Boryna, ale Kuba szedł już za myślą swoją i dawnym marzeniem, a zresztą nie słyszał gospodarskiego głosu, więc rozprostowywał skurczoną duszę, rósł w ambit i taką pewność siebie, jakoby samym gospodarzem się poczuł.
- Cztery papierki i jeszcze jeden zadatku dołoży, to u niego ostanę, a nie, to psiachmać na jarmark pójdę i służbę se znajdę, choćby i na furmana do cugowych we dworze... Znają mię, iżem robotny i na wszystkim w polu czy kiele domu się znający, że niejednemu gospodarzowi bydło paść u mnie -a uczyć się... A nie, to ptaszki strzelał będę i dobrodziejowi nosił abo i Janklowi... a nie...
- Cie... Kuternoga jeden, jak bryka. Kuba! - krzyknął ostro stary.
Kuba zamilkł, wytrzeźwiał z rozmarzenia, ale hardości nie stracił, bo jął się nieustępliwym czynić, że Boryna rad nierad dorzucał mu po półrublu, to po złotówce, aż i stanęło, że obiecał mu na przyszły rok dołożyć trzy ruble i dwie koszule miasto zadatku.
- Ho, ho, ptaszek z ciebie - wołał stary przepijając do niego na zgodę, choć zły był, że tyla pieniędzy wywalić musi, ale wagować się nie było co, bo Kuba wartał i więcej, robotny parob, choćby i za dwóch, gospodarskiego nie ruszył i o inwentarz dbał więcej niźli o siebie, choć i kulawy był, i mocy wielkiej nie miał, ale na gospodarstwie się znał - można się całkiem spuścić na niego, że wszystko, jak przynależało, zrobi i jeszcze najemnika przypilnuje.
Poradzili jeszcze o tym i o owym, i gdy się rozchodzili, Kuba już ode drzwi nieśmiało całkiem się ozwał:
- Zgoda na trzy ruble i dwie koszule, ino... ino... nie przedawajcie źrebicy... przy mnie się ulęgła... kożuchem swoim przyodziewałem, żeby nie przemarzła... tobym nie ścierpiał, żeby ją Żyd jaki bijał libo i łachmytek z miasta... Nie sprzedawajcie... złoto, nie źrebica... kiej ten dzieciak posłuszna... koń taki, że i drugi człowiek - prosty pies przy niej. Nie sprzedawajcie...
- Ani mi to w głowie nie postało.
- Bo w karczmie powiedali i... bojałem się...
- Opiekuny, psiekrwie, zawżdy najlepiej wiedzą!
Kuba byłby go za nogi ułapił z radości, ino śmieć nie śmiał, to nadział czapę i poszedł rychło, jako że i czas było spać bacząc na jarmark jutrzejszy.