Moja recenzja dotyczy "Faraona" w reżyserii Jerzego Kawalerowicza, który stanowi adaptację powieści Bolesława Prusa. Premiera odbyła się w 1965 roku, dzieło szybko zyskało wielką popularność i do dziś uważane jest za arcydzieło polskiego kina.
Na uznanie zasługuje scenariusz filmu, który wiernie trzyma się treści książki, a akcja rozgrywa się zgodnie z chronologią wydarzeń. W filmie zostały użyte też znakomite dekoracje i kostiumy, które przenoszą widza w tamte czasy. Ale to wszystko nie miałoby znaczenia, gdyby nie aktorzy, którzy, moim zdaniem, byli świetnie dobrani do swoich ról.
Film opowiada o losach młodego faraona Ramzesa XIII (Jerzy Zielnik), który bardzo chce zostać wielkim władcą. Jego droga do tronu okazuje się niezwykle trudna, jest bowiem zmuszony do nierównej walki z kapłanami, posiadającymi ogromne wpływy w ówczesnym Egipcie. Ich przywódca, arcykapłan Herhor (Piotr Pawłowski) umiejętnie osacza młodego króla. Gdy jednak Ramzes, usiłuje podporządkować sobie kapłanów, ci decydują się na konfrontację. Aby uzyskać poparcie ludu, postanawiają wykorzystać nadciągające nad Egipt zaćmienie Słońca...
Film generalnie uważam za świetne widowisko, szczególnie biorąc pod uwagę czas, w jakim zostało ono zrealizowane. Choć tak naprawdę uważam, że gdyby ta ekranizacja miała miejsce obecnie, nie odniosłaby tak dużego sukcesu. Myślę, że jednym z walorów dzieła jest jego wielowątkowość, która zapewnia nam elementy filmu wojennego, romansu, społecznej intrygi, wreszcie zbrodni.
Podobało mi się też to, że oglądając film widz ma wrażenie jakby ponownie czytał książkę, co jest zasługą scenarzysty, Tadeusza Kownackiego. Produkcja "Faraona" trwała aż trzy lata, a kręcony był w bardzo ciężkich pod względem temperatury warunkach, na pustyni Kyzył-Kum w Uzbekistanie. Trud, jaki włożył reżyser w pracę nad tym filmem doceniono poprzez nominację do Oscara w 1967, której nagrody niestety nie otrzymał. Jednak, według mnie, opłacało się, "Faraon" nadal pozostaje klasyką polskiego kina.