W 1859 roku Karol Darwin ujawnił światu swego rodzaju Tajemnicę Tajemnic. Długo nad nią pracował - 20 lat. Przed nim nikt nie był w stanie wyjaśnić tego jak nowe gatunki powstawały na Ziemi. Według niektórych każdy z gatunków stworzony został w formie przystosowanej doskonale do warunków jego bytowania. Stanowiło to jednak kiepskie wyjaśnienie. Czasami w identycznych warunkach występują różne gatunki, a czasami takie same w różnych warunkach. Mamuty syberyjskie były podobne bardzo do słoni afrykańskich, a przecież trudno o różniące się bardziej warunki. Inni uważali, iż to środowisko właśnie modelowało organizmy zamieszkujące je, lecz w jaki sposób dokonywało tego - nikt nie potrafił wyjaśnić. Niektórzy twierdzili, iż gatunki są kierowane przez siłę wewnętrzną, pęd ku doskonałości, lecz był to jedynie czysty mistycyzm - nauka XIX-wieczna już odchodziła od "wyjaśnień" tego typu. W połowie wieku XIX wielu naukowców już dojrzało do tezy, iż gatunki ulegały zmianom w czasie - udowodnione został, iż kiedyś na Ziemi żyły inne niż obecnie organizmy oraz iż wiele kopalnych i współczesnych form miało wyraźne więzy pokrewieństwa. Jaki był jednak mechanizm tychże zmian? W 1836 roku Karol Darwin powrócił ze swojej 5-letniej podróży odbytej dookoła świata, mając głowę pełną pomysłów, z tonami zebranych okazów oraz notatek. Zajęło go opracowywanie swoich materiałów, czytanie jak i hodowla gołębi. Czytał wiele - teksty paleontologiczne, biologiczne, geologiczne. Pewnego dnia (jak powiedział sam - od niechcenia) zerknął na stare już dzieło Malthusa, które dotyczyło człowieka - głodu, wojen, chorób czy tez innych nieszczęść ("Essay on the Principle of Population", Thomas Malthus, 1797). Autor dowodził, iż gdyby nie te nieszczęścia, już dawno na Ziemi mogłoby zabraknąć miejsca dla wszystkich ludzi. Wówczas Darwin olśniło: w przyrodzie mają miejsce takie same zależności. Przychodzi na świat więcej zdecydowanie potomstwa, niż środowisko może pomieścić - większość musi zatem zginąć. Przeżywają jedynie nieliczni, lecz najlepsi za to. Właśnie to jest mechanizm przemian: selekcja - powolna, powszechna, nieustająca. Nikt do doskonałości nie dąży, nikt do niczego w ogóle nie dąży, nikt nie chce niczego, środowisko nie kształtuje niczego. Wszystko, co można dostrzec dokoła, piękno, lecz także cała nędza świata ożywionego, miliony wymarłych i tysiące żyjących gatunków, to wszystko zawdzięcza istnienie swoje jednemu - nadprodukcji oraz selekcji potomstwa. Każda z istot jest przystosowana doskonale do środowiska, cała przyroda z kolei funkcjonuje bez zahamowań i zgrzytów, lecz ten obserwowany powszechnie porządek i ład w istocie jest efektem ubocznym walki morderczej o byt przeprowadzanej "na dole" - śmiało można założyć, iż każde rozwiązanie udane zostało okupione nieskończoną ilością porażek. Ziemia stanowi cmentarzysko gatunków i osobników, którym nie powiodło się. Rodzi się zbyt dużo dzieci - dlatego też słoń posiada mocną trąbę, długa szyja występuje u żyrafy, kwiaty pachną pięknie: ponieważ gdyby trąba była zbyt słaba, za krótka szyja, a zapach niewiele pociągający, pozostałe słonie, żyrafy czy inne rośliny posiadałaby więcej dzieci niż "my". To wszystko.
Jakie zarzuty postawiono teorii ewolucji podanej przez Karola Darwina gdy ją ogłoszono?
Gdy w 1882 roku Darwin umierał, pozycja teorii jego była dwuznaczna. Bardzo duża część uczonych z jednej strony przekonana została do idei ewolucji, jednak z drugiej - kurczyła się szybko ilość zwolenników poglądu, iż tymi zmianami kieruje naturalny dobór. Darwinizm pozbawiony doboru okazywał się ideologią bardziej niż nauką, dzieckiem późnym Lamarcka. Jeżeli powstawanie gatunków związane nie jest z przypadkową i bezkierunkową zmiennością oraz eliminacją dostosowanych gorzej (dla krytyków to było zawsze kamieniem obrazy największym - Samuel Butler, przeciwnik zagorzały Darwina, określił dobór naturalny jako "koszmar śmierci i marnotrawstwa"), zmiany wówczas być powinny korzystne, a odsiew osobników "nadliczbowych" - minimalny. Trudno jest się dziwić, iż ewolucjonizm końca wieku XIX minął pod znakiem kierunkowej ewolucji, aby nie stwierdzić - kierowanej. Te wszystkie, bardzo różnorodne a także często wewnętrznie skłócone prądy są ujmowane pod nazwą zbiorczą neolamarkizmu.
Darwin poważnie bardzo traktował krytyki następnych wydaniach "O pochodzeniu człowieka" umieszczał omówienia coraz dłuższe mu przeciwnych argumentów, czyniąc starania - nie zawsze zakończone powodzeniem - by znaleźć odpowiedź na nie w duchu swojej teorii.
Oto najpoważniejsze i najczęstsze z kierowanych przeciwko niemu zarzutów:
Człowiek pochodzi od małpy
Jeżeli ewolucja to prawdziwe zjawisko, oznacza to, iż człowiek wywodzi się od małpy (niewiele ludzi chciało pochodzić). Teza ta nie była negowana przez Darwina, chociaż nie chciał również rozwijać tegoż zagadnienia. Na temat "pochodzenia od małpy" napisał w swoim opus magnum JEDNO zdanie ("późniejsze badania rzucą światło na ten problem"), lecz i to było wystarczające, aby na sobie skupić chór głosów oburzenia. Trzeba jednak pamiętać, iż w czasach współczesnych Darwinowi jeszcze nie znano żadnych szczątków kopalnych przedludzkich form (okaz jedyny neandertalczyka stanowił obiekt dyskusji niekończących się, każda z opinii formułowanych na temat tego obiektu była nieprawdziwa), pierwszego goryla (wypchanego) Europa zobaczyła dopiero w 1861roku, na wystawie specjalnej w Londynie. Do problemu korzeni ewolucyjnych gatunku ludzkiego Darwin powrócił później znacznie - kiedy wszyscy z ważniejszych ewolucjonistów już wypowiedzieli się na wspomniany temat - na łamach wielkiego dzieła "O pochodzeniu człowieka" (wydany łącznie z "Doborem płciowym"). Jednak już nie był wtedy to temat gorący w takim stopniu jak przedtem.
Proces rozpływania się cech
Koncepcja "mieszania się krwi" miała ogromny i zgubny wpływ wobec poglądów Darwina, który potrafiącego sobie poradzić z argumentami, iż każda, najlepsza nawet modyfikacja dziedzicznego materiału (wówczas nie wiedział nikt, czym jest on i w jaki sposób działa) rozpuścić się musi w morzu gatunkowej normy oraz przepaść bez śladu w następujących po sobie pokoleniach. Darwin chcąc się ratować rozwijał swoją pomysłową bardzo, lecz fałszywą zupełnie koncepcję pangenezy, w istocie będącą powrotem wobec idei lamarkowskiej dziedziczenia nabytych cech. Paradoksalnie w jednocześnie w Brnie czeski zakonnik Grzegorz Mendel (1822-1884) doświadczalnie wykazał, iż dziedziczne cechy (tzw. czynniki) nie ulegają "mieszaniu się" (przykład: krzyżówki grochu o czerwonych i białych kwiatach nie dają wcale różowych), lecz przechodzą bez zmian do kolejnych pokoleń. Darwin nie wiedział o Mendlu, lecz Mendel słyszał coś o Darwinie, zatem mógłby zastosować łatwo swe "czynniki" w celu wspomożenia teorii wystawionej na ataki za brak uwzględnienia "efektu mieszania". Mendel jednak uznał stałość dla czynników dziedziczenia jako argument dla niezmienności i stałości gatunków, późniejsi odkrywcy prac jego - Bateson i de Vries - za dowód powstawania skokowego nowych gatunków. Fakty w nauce "dowodzą" często tego, czego od nich się oczekuje (obecnie genetyka, postrzegająca Mendla jako swojego "ojca", stanowi najważniejszy filar darwinizmu współczesnego).
Zaczątkowe stadia narządów doskonałych
Wiele organów (oko człowieka, kwiat storczyka, skrzydło ptaka) wykazuje niesamowitą złożoność a także może - jak uważano - spełniać swoje obecne funkcje tylko w formie wykształconej w pełni. Naturalny dobór nie jest w stanie przewidywać przyszłości, zatem z teorii przedstawionej przez Darwina wynika, iż najwcześniejsze już stadia zaczątkowe winny być faworyzowane mając na uwadze nie przyszłe, a swoje obecne korzyści. Poddając rozważaniu ten problem biorąc za przykład oko (obiekt ulubiony krytyków ewolucjonizmu) ukazane zostało przez Darwina, iż w przyrodzie występują dziesiątki nawet przykładów oczu mające mniejszą niż ma to miejsce u ssaków doskonałości (począwszy od światłoczułych plamek u pierwotniaków przez wzrokowe pola robaków aż do oczu sokoła) oraz iż one mogą stanowić analogię następujących po sobie rozwojowych stadiów oczu w długich ewolucyjnych liniach.
Młoda Ziemia
Chociaż długość życia Ziemi w czasach współczesnych Darwinowi oceniany już był na miliony lat, okazał się jednak zbyt krótki dla skomplikowanej tak ewolucji, wynikającej z teorii naturalnego doboru. W 60.latach wieku XIX fizyk szkocki William Thomson (1824-1907), później znany jako lord Kelvin (to ten od stopni Kelvina), zdołał wyliczyć, iż od momentu powstania Ziemi będącej rozżarzoną kulą nie mogło minąć więcej czasu niż 100 milionów lat, a to nawet Darwin uznał jako zbyt krótki okres, aby zmienność przypadkowa i dobór na ślepo działający doprowadzić mógł "od ameby do człowieka". Darwin jednak był w kłopocie ponieważ obliczenia Kelvina okazały się poprawne. W 1898roku amerykański geolog Thomas Chamberlain wypowiedział się, iż wyjaśnić to można jedynie zakładając, iż wewnątrz atomów działają pewne jeszcze nieznane siły wytwarzające stale ciepło oraz podtrzymujące jednocześnie moc życiodajną planety. Siły te odkryto wkrótce potem - rozpad promieniotwórczych pierwiastków hamuje istotnie stygnięcie planety, wywołując zafałszowanie wyliczeń które opierają się na tempie z jaką oziębia się roztopiona magma. Był to udany pierwszy przypadek zastosowania "antropicznego" argumentu - przewidywania cech i struktury świata mając za podstawę fakt istnienia życia na kuli ziemskiej.
Obecność nieprzystosowawczych struktur w przyrodzie
Liczne narządy lub struktury wydają się za wielkie, zbyt rozwinięte, nazbyt wybujałe wobec potrzeb ich posiadaczy. Ogromne kły szablozębnych tygrysów, ciosy mamutów, majestatyczne poroże olbrzymich jeleni - to wszystko podawano za przykład organów przerośniętych, które były tłumaczone utrzymywaniem się sterowanych i kierunkowych siłami wewnętrznymi tendencji (czyli tzw. ortogeneza), nie działaniem naturalnego doboru. Dobór bowiem, jak dowodzono, powoduje eliminację wszystkiego, co może odbiegać od rozwiązań optymalnych - co przecież jest optymalnego przy konieczności dźwigania na głowie ciężkiego i gigantycznego poroża, co więcej każdego roku (tak bywa u jeleni) - na nowo budowanego i zrzucanego co roku. Darwin kłopotał się z argumentami tego typu - tłumaczył je częściowo działaniem płciowego doboru (wybór samicy, walki samców), odwoływał się częściowo do jeszcze nieznanych korzyści, których zwyczajnie nie potrafimy dostrzec. Dotychczas stanowi to problem, który nie jest zrozumiały w pełni - płciowy dobór, rytualne wewnątrzgatunkowe walki lub "wyścig zbrojeń" są wymieniane jako wyjaśnienie standardowe, lecz już nikt nie mówi o przerośniętych narządach czy o bezwładności ewolucyjnych procesów.
Kroki milowe ewolucjonizmu od wieku XVII do czasów współczesnych Darwinowi
wiek XVII
Nicolaus Steno (1638-1686) przyrodnik duński, biskup pod koniec życia, święty od niedawna! Dowodził, iż w skałach znajdowane formy przypominające zróżnicowane organizmy morskie w rzeczywistości stanowią szczątki twardych szkieletowych części stworzeń żyjących niegdyś. Problem, rozwiązany przez niego w dziele "Prodromus..." (1669) wydać może się nam błahy ("jak twarde mogło znaleźć się w twardym" - czyli skamieniałości w skałach), lecz przecież myśl, iż skała lita obecna w górach wysoko kiedyś była osadem miękkim na dnie morza, nie jest wcale oczywista.
"Arystoteles angielskiej nauki" - John Ray (1627-1705), ukazał ("Wisdom of God", 1691) wszechobecność jaką charakteryzują się w przyrodzie przystosowania (adaptacje). Każda struktura, każdy narząd, każde nawet zachowanie można określić jako funkcjonalne, co oznacza, iż służy do wykonywania sprawnego określonych czynności, zwiększa zatem szanse przeżycia danego osobnika. To właśnie Ray jako pierwsza osoba porównał oko ludzkie do optycznego urządzenia i on również użył metafory, łączonej zwykle z nazwiskiem Williama Paleya ("Natural Theology", 1802): znalazłszy na plaży zegarek, pomyśleć musimy o zegarmistrzu, gdy dojrzymy "mechanizm żywy" zwierzęcia, trzeba odwołać się do jego Stwórcy - projektanta. Darwin na Paleyu wychował się, problem adaptacji z kolei uznał jako kluczowy problem, zamienił jedynie projektanta na naturalny dobór. Zauważył również, iż przy całości precyzji przystosowań one zawierają za dużo błędów oraz "niedoróbek", aby uznać je można było za realizację planu doskonałego.
wiek XVIII
James Hutton (1725-1797) - geolog szkocki wprowadził on pojęcie odwieczności czasu do dziejów Ziemi ("brak śladów początku i brak widoków na zakończenie" - jest to najsłynniejszym zdaniem tego geologa zamykającym dzieło wielkie "Theory of the Earth", 1795) a także pojęcie aktualizmu w geologii ("teraźniejszość jest kluczem do przeszłości"). Można będzie od tego momentu mówić o całej historii Ziemi (zatem i życia), a to przy popularnej wśród ówczesnych licznych kręgów teorii mówiącej o "młodej Ziemi" (sobie liczącej kilka tysięcy lat) wykluczone było. Również wykluczoną była jakakolwiek ewolucyjna myśl - przejście począwszy "od ameby do człowieka" stawia z pewnością wymóg wielu milionów lat, nie kilku tysięcy.
Georges Buffon (1707-1788) podzielił na 6 "epok" dzieje Ziemi (w dziele "Les Epoques de la nature", 1778). Również pisał, iż Ziemia narodziła się będąc kulą roztopioną, po czym stygła - stąd niegdyś ciepłolubne stworzenia zamieszkiwały nawet podbiegunowe obszary, podczas gdy obecnie można je spotkać jedynie w tropikach. Naturalne warunki mają wpływ na organizmy żywe, mogą je kształtować, lecz w zakresie ograniczonym.
Początek wieku XIX
William Whewell (1794-1866) uważał, iż cały Wszechświat jest pełen światów niezamieszkanych (planet), gdyż każdy z nich charakteryzuje się odmiennymi warunkami tam panującymi, a jedynie ich specyficzna kombinacja może zapewnić możliwość powstania na nich życia. Obecnie do tej tezy powrócą rzecznicy tzw. antropicznej zasady.
Jean Baptiste Lamarck (1744-1829) - to on ogłosił pierwszą teorię ewolucyjną całościową ("Philosophie Zoologique", 1809). Pewne gatunki z czasem zmieniają się w inne, motorem tychże zmian jest pęd wewnętrzny do doskonałości, który zakłócany jest poprzez przystosowania do zmieniających się i lokalnych warunków środowiska. Podczas życia wszystkich organizmów środowisko wywołuje przystosowawcze zmiany, przekazywane z kolei następnym pokoleniom ("dziedziczenie nabytych cech "). Używane często narządy rozrastają się z czasem, nieużywane - ulegają atrofii a te zmiany są dziedziczne. Wszystkie te mechanizmy nie odnalazły potwierdzenia w badaniach późniejszych. Lamarck twierdził również, iż środowiskowe zmiany nie są zmianami gwałtownymi, zatem wszystkim organizmom jest dany czas, aby się dostosować do nich. Dlatego też gatunki nie ulegają wymarciu, przekształcają się jedynie w inne, przystosowane lepiej i wyższe jednocześnie. Organizmy nie nadążające za zmianami, także mogły przetrwać, po prostu przenosząc się w miejsca niedostępne (np. w oceaniczne głębiny). Lamarck nie miał racji także w tymże względzie. Pomimo tego jego poglądy dotyczące dziedziczenia nabytych cech i postępu stałego w ewolucji powracają echem w ciągu całego XIX oraz z początkiem XX wieku; są łączone pod nazwą zbiorczą neolamarkizmu.
Georges Cuvier (1769-1832) - był wielkim przeciwnikiem Lamarcka, ponad jakakolwiek wątpliwość dowiódł, iż żyły w przeszłości gatunki, które nie istnieją już. Przez niego opisane amerykańskie mastodonty i syberyjskie mamuty były za wielkie, aby przeżyć mogły niezauważone w jakimkolwiek miejscu na Ziemi (to samo odnosiło się do odkryć późniejszych dinozaurów oraz innych gadów żyjących mezozoiku). Cuvier łączył pojęcie wymierania z katastrofami, dotykających okresowo Ziemię, niszczących część znaczną organizmów ją zamieszkujących. Pokazał on również, iż w obrębie typów większych zwierząt (mięczaków, stawonogów, kręgowców itp.) poszczególne części i narządy ciała posiadają "plan budowy" wspólny, chociaż niekoniecznie muszą pełnić identyczne funkcje i być podobne. Skrzydło ptaka, ręka człowieka i płetwa delfina spełniają to właśnie kryterium (są zatem homologiczne), skrzydła motyla i ptaka są z kolei już jedynie podobne (analogiczne), lecz posiadają odmienne plany budowy. Od tego miejsca jest już jedynie krok do pojęcia wspólnoty pochodzenia, zatem i - ewolucji. Ten krok nie został jednak uczyniony przez Cuviera.
Louis Agassiz (1807-1873) przyrodnik szwajcarski - on wykazał, iż w przeszłości niedalekiej Północną Amerykę i Europę pokrywały bardzo duże lodowe czapy, a osady, uważane za ślady potopu w istocie są pozostałościami lądolodów. Zdarzały się w dziejach kuli ziemskiej zatem wielkie katastrofy, to właśnie one odpowiedzialne mogą być za fakt wymierania gatunków.
Karl von Baer (1792-1876) pochodzący z Dorpatu (obecnie Tartu, Estonia) - przedmiotem jego badań był zarodkowy rozwój (ontogeneza) różnych kręgowców. Uważał, że one wszystkie przechodzą poprzez wspólne stadia, nim osiągną postać danemu gatunkowi właściwą, rodzinie czy rodzajowi. Człowiek rozwijający się jest początkowo "ogólnie kręgowcem", po czym "ogólne ssakiem", następnie "ogólnie naczelnym" a na końcu dopiero jest przedstawicielem gatunku Homo sapiens, w końcu staje się osobą konkretną. W Niemczech Lorenz Oken, Johann Meckel i inni stwierdzili, iż zarodki w ontogenezie powtarzają etapy, przez które także przechodzili przodkowie gatunków dzisiejszych - człowiek rozwijający się jest kolejno bezkręgowcem, rybą, płazem, gadem, ssakiem, małpą aż w końcu Homo sapiens. Tezę tę po latach spopularyzuje Ernst Haeckel (1834-1919) w słynnym swoim biogenetycznym prawie ("ontogeneza powtarza filogenezę"). Historia nasza jest zapisana w komórkach naszych a każdy z ludzi przeżywa ją nieustannie na nowo. Ta teza, prawdziwa tylko częściowo, odegrała rolę ogromną w dziejach całego ewolucjonizmu.
Druga połowa wieku XIX
Alfred R. Wallace (1823-1913) - jest autorem pracy dotyczącej doboru naturalnego (1858). Te pracę przesłał do przeczytania Darwinowi. Ten z kolei dostrzegł, iż ktoś inny odkrył należącą do niego Tajemnicę Tajemnic, która stanowił jego przedmiot pracy wciągu wcześniejszych 20 lat. Dzięki namowie przyjaciół do dzieła Wallace'a dołączył krótki tekst dotyczący problemu a uczeni razem opublikowali każdą z prac, w których oznajmili o rozwiązaniu wielkiej tajemnicy. Rok później ukazała się książka epokowa Darwina. Do końca swych dni Wallace pozostał żarliwym darwinistą, będąc czołowym popularyzatorem ewolucyjnej myśli. Jednak z upływem czasu zaczął twierdzić, iż nie można wyjaśnić w pełni fenomenu człowieka na podstawie teorii naturalnego doboru (należy się odwołać do "wyższej duchowej siły "), przez co popadł w konflikt z Darwinem a także z wieloma pozostałymi ewolucjonistami.
1859 rok - Publikacja Darwina "O powstawaniu gatunków...". Całość nakładu (1250 egzemplarzy, po 15 szylingów - około 30 funtów dzisiejszych - za jeden egzemplarz) wykupiony został pierwszego już dnia sprzedaży.
Kroki milowe ewolucjonizmu od czasów współczesnych Karolowi Darwinowi po dzisiejszy dzień
XIX wiek
Grzegor Mendel (1822-1884), mnich czeski. W swoich doświadczeniach dotyczących dziedziczenia cech u grochu odkrywa, iż cechy przekazywane pomiędzy pokoleniami są dziedziczone poprzez "czynniki" swoiste (wg nomenklatury dzisiejszej - geny), przy czym każdy z rodziców przekazuje czynnik który określa daną cechę, lecz jeden tylko z nich (tzw. "dominujący") w pokoleniu nowym może się uzewnętrznić (doświadczenia późniejsze pokazały, iż zdarza się czasem ekspresja wspólna "czynników" - powstają wówczas cechy o pośrednim charakterze). Tezy Mendla wspomóc mogłyby Darwina przy jego dyskusjach z krytykami (mówili oni, iż nowe cechy (poprzez mutacje) nie są w stanie utrwalać się, ponieważ "rozpływałyby się" w morzu standardu gatunkowego), pozostają jednak niezauważone w ciągu kilkudziesięciu lat. Dopiero w 1900roku "odkrywają" je William Bateson (1861-1926) i Hugo de Vries (1848-1935), chociaż przedstawiają je w postaci argumentu na rzecz twierdzenia o powstawaniu skokowym nowych gatunków (czyli tzw. mutacjonizm).
August Weismann (1834-1914). Biolog niemiecki obcina myszom ogony i twierdzi, że pomimo ponawiania tychże zabiegów w następnych pokoleniach, rodzą się wciąż myszy o długości normalnej ogonów. Po tym mówiono, iż mógł oszczędzić sobie wysiłku a także straconego czasu ponieważ obrzezanie, które praktykowane jest m.in. u Żydów od już tysięcy lat, przynosi dokładnie takie dowody, które były przez niego poszukiwane - chłopcy rodzą się wciąż z napletkiem, a nikt nie spodziewa się, że coś się zmieni. Cechy za życia nabyte nie są zatem dziedziczone. Weismann twierdzi także, iż wszystkie z komórek ciała, oprócz rozrodczych, są śmiertelne; jedynie plemniki i jaja są pomostem pomiędzy pokoleniami. W taki sposób powstaje koncepcja komórek płciowego szlaku oraz komórek somatycznego szlaku.
Początek wieku XX
Po fazie odejścia pewnego od darwinizmu oraz rozwoju teorii niedarwinowskich ewolucji (ortogeneza, neolamarkizm, mutacjonizm) ma miejsce powrót do darwinowskiej tradycji (powolna ewolucja, osobniczy dobór będący źródłem nowości), wzmocnionej odkryciami nowymi nad naturą genetyczną dziedziczenia. Pojawia się tzw. nowa synteza (czyli syntetyczna teoria ewolucji), nazywana także neodarwinizmem. Jej wielcy twórcy - E. Mayr, G. G. Simpson, R.A. Fisher, J.B.S. Haldane czy T. Dobzhansky zajmują miejsce poczesne w panteonie nauki współczesnej. Naturalny dobór, wybierający między drobnymi genowymi mutacjami, zostaje uznany za podstawowy, albo jedyny nawet, mechanizm ewolucji, podczas gdy ewolucja sprowadzona zostaje do zajścia przemian proporcji udziału danych genów na poziomie gatunku lub całej populacji. To tzw. populacyjne myślenie uznano za wkład najważniejszy syntetycznej teorii do ewolucjonizmu.
Druga połowa wieku XX
V.C. Wynne-Edwards - jest autorem książki na temat tzw. grupowego doboru (1962) - w niej dowodzi, że osobniki poświęcać mogą swe interesy genetyczne "dla dobra gatunku" (m.in. kiedy grozi zagęszczenie i głód). Tezę tą, zrozumiałą dla wielu intuicyjnie, nie można obronić na gruncie tworzonym przez darwinizm: osobnik-egoista wygra zawsze z altruistami, ponieważ wykorzystując ich "poświęcenia" będzie odżywiony lepiej i spłodzi więcej potomstwa, któremu może przekać swoje "geny egoizmu". Rezultatem tego będzie wyparcie pozostałych genów. Rozpoczyna się dyskusja dotycząca "poziomu selekcji" - właściwie co wybiera naturalny dobór (cechy coraz lepsze, płodność coraz większą?) a także kogo faworyzuje (osobniki poszczególne, gatunki, może nawet pojedyncze geny?). Pewną popularność zdobywa sobie pogląd, iż jeżeli cokolwiek jest kopiowane (jest replikatorem) oraz podlega zmienności (mutacji) z konieczności będzie podlegać ewolucji: ponieważ sprawniejsze replikatory powielać się będą szybciej, a w końcu zdołają wyprzeć te mniej sprawne. Oczywiście replikatory to osobniki, lecz mogą nimi być również same geny, nawet te fragmenty DNA które nie kodują niczego (lecz powielające się). W taki sposób powstaje pojęcie doboru odnoszone do różnych poziomów oraz stosowany często termin samolubności: DNA samolubny, samolubny osobnik, samolubny gen, samolubny superorganizm (m.in. rój pszczół), niekiedy również - samolubny gatunek.
William Hamilton (1964). Wprowadza on pojęcie krewniaczego doboru - moje geny przekazywać mogę wprost potomstwu, lecz mogę również zrobić to samo, gdy pomagam moim krewnym, mającym geny identyczne (w zróżnicowanych proporcjach: z rodzeństwem i rodzicami stopień pokrewieństwa równy jest 1/2, a z kuzynami - 1/4). W zależności od sytuacji opłacać się może bardziej inwestować w potomstwo własne albo w potomstwo rodzeństwa lub rodziców. Hamilton prowokacyjnie stwierdzi: uratowanie życia swojemu bratu stanowi genetyczny ekwiwalent uratowania życia wobec dwojga kuzynów stopnia pierwszego albo czterech kuzynom stopnia drugiego, itd.
Richard Dawkins (to o stworzył pojęcie "samolubny gen") twierdzi, iż darwinowska ewolucja posiada uniwersalny charakter, podobnie jak w przypadku prawa ciążenia - jeżeli gdziekolwiek w całym Wszechświecie życie istnieje to podlega ono z konieczności takiej ewolucji darwinowskiej. Dawkins wprowadza również pojęcie rozszerzonego fenotypu - geny wykazują oddziaływanie na cechy organizmów (czyli fenotypów), lecz niekoniecznie są to fenotypy "własne": pasożyt zmieniać może zachowania gospodarza zaatakowanego, tak aby ten właśnie realizował "interesy" dla pasożyta, kukułka wykorzystywać może ptakom wrodzony instynkt opieki wobec piskląt do podrzucania swych jaj do gniazd cudzych. W ewolucji jedynie interes genów liczy się - kiedy uda się tym "podczepić" pod przeprowadzany metabolizm organizmu obcego, odnieść mogą sukces; jednocześnie ten obcy organizm jest " fenotypem rozszerzonym " zwycięskich genów.
Edward Wilson napisał książkę pt. "Sociobiology - the New Synthesis" (1975). Opisuje w niej społeczne zachowania w kategoriach genowych interesów; w kolejnej książce pt. "O naturze ludzkiej" (1978) wskazuje na to, iż także zachowania człowieka interpretować z powodzeniem można w socjobiologicznych kategoriach.
Wprowadzenie do ewolucjonizmu teorii gier. Współzależności pomiędzy osobnikami rozpatrywać można jako typ gry; w niej to gracze kalkulują to co opłaca im się bardziej: otwarty konflikt, współpraca, agresja, pomoc wzajemna. Pojawia się istotne pojęcie strategii stabilnej ewolucyjnie.
Lynn Margulis ("Symbiosis in Cell Evolution", 1981) twierdzi, iż w przeszłości odległej doszło do symbiozy trwałej różnych bakteryjnych komórek, oraz powstania tworów większych rozmiarów mających charakter osobników rzędu wyższego. Ta właśnie tzw. teoria endosymbiozy może tłumaczyć powstanie eukariotycznych komórek jako konglomeratów z niegdyś żyjących wolno bakterii - komórkowe organelle takie jak chloroplasty czy mitochondria byłyby potomkami kiedyś pochłoniętych, ale niestrawionych bakterii!
Leigh van Valen wykazuje, iż w przyrodzie ewolucja prowadzi do ciągłej ewolucji wpływających wzajemnie na siebie gatunków. Jeżeli nawet nieożywione środowisko nie zmienia się, gatunki stale muszą się zmieniać, ponieważ inne gatunki wywierają nieustanny nacisk, który wymusza na nich stwarzanie nowych wciąż "wynalazków". Te zmiany dokonują się po to, aby nie przegrać z nimi, a nie po to by z innymi wygrać. Tak jak w polityce - wrogie sobie dwa mocarstwa stale muszą się zbroić, aby móc wzajemnie się odstraszać, a nie w celu wzajemnego zniszczenia. Podczas ewolucji pasożyty oraz gospodarze, drapieżniki oraz ofiary, wpływały na siebie wzajemnie, doskonaląc wciąż mechanizmy obrony i ataku. Siła, szybkość, oszustwo, zwinność, czujność, odporność, przebiegłość, agresja - to wszystko arsenał doskonalonych nieustannie środków umozliwiających przeżycie w świecie, w którym każda porażka czy krok fałszywy od razu mogą być wykorzystywane poprzez konkurencję. W świecie poddanym ewolucji nawet na chwilkę nie można spocząć, ponieważ pozostali nie pozwolą na to nam.
R.M. Nesse i G.C. Williams w publikacji "Evolution and Healing" (1995) dokonali podsumowania dokonań w latach ostatnich rozwijającej się tzw. darwinowskiej medycyny, która opiera się na koncepcji genu samolubnego, rozszerzonego fenotypu i socjobiologii. Na zagadnienie choroby trzeba patrzeć jak na konflikt genowych interesów chorego oraz patogenów, podczas gdy przebieg choroby należy rozpatrywać jako ewolucyjnie ukształtowaną odpowiedź na zagrożenia wynikające z danego konfliktu. Niektóre objawów (jak np. gorączka) mogą okazać w interesie chorego, inne (np. biegunka, kichanie) sprzyjają zarazkom (tym sposobem znajdującym drogę by zarażać inne osobniki), należy potrafić odróżniać te od tych drugich. Występujące niedomagania mogą stanowią rezultat " historycznych zaszłości " gatunku, np. ból krzyża czy płaskostopie u człowieka są konsekwencjami przyjęcia niedawnego pionowej postawy.
Amotz Zahavi, biolog izraelski, ogłosił tzw. zasadę handicapu, pozwalającą na rozwiązanie zagadki, która nurtowała niegdyś Darwina oraz wielu ewolucjonistów późniejszych: dlaczego samice często wybierają samce mające cechy niekorzystne skrajnie - kosztownych ornamentach, jaskrawych kolorach, skłonności do śpiewu głośnego ("The Handicap Principle: A Missing Piece of Darwinism", 1999). Samo istnienie asymetrii zasadniczej zachowań i wyglądu samców i samic zrozumiały jest (samiec inwestuje mniej znacznie w potomstwo, a także może zapłodnić nieograniczoną właściwie liczbę samic - aby ojcem zostać, musi wykazać się czymś przed samicą, ponieważ inaczej ubiegną go pozostałe samce) - jakie jednak źródło mają te specyficzne preferencje samic? W jakim celu samice stawiają utrudnienia dla swoich potencjalnych partnerów? Zahavi uważa, iż samica, gdy wybiera ojca dla swoich dzieci, w istocie wybiera nie partnera, ale jego geny, ponieważ one tylko zostaną, kiedy partner ją zostawi przy okazji najbliższej łącznie z potomstwem. Geny jednak nie są widoczne a samiec, chcąc konkurentów pokonać, musi zareklamować je. Jego wybujałe nieraz ozdoby są właśnie taką reklamą - wykup moje geny, ponieważ od innych są lepsze. Która reklama stanowi wiarygodną reklamę? Jak powiada Zahavi to ta, która kłamać nie może. Naprawdę silny i zdrowy jest ten który obarczyć się potrafi kłopotami dodatkowymi (handicapem) a pomimo to być ciągle w zdrowiu dobrym. Piękno to coś szczególnie kosztowne - ponieważ utrzymanie jego wymaga zdrowia iście końskiego (zwłaszcza odporności na choroby i pasożyty). Nie jest to kaprys, lecz logika żelazna kieruje zatem wyborami żeńskimi - handicap stanowi gwarancję najlepszą wiarygodności partnera.
Dinozaury mogły być organizmami stałocieplnymi, tak jak obecnie żyjące ptaki i ssaki. Rozpoczyna się mający miejsce także dziś " spór gorący nad dinozaurami ciepłokrwistymi ". Jeżeli dinozaury dorównywać mogły ssakom tzw. stopniem zaawansowania ewolucyjnego, rzuca to światło nieoczekiwane wobec mechanizmów ewolucji a problemu postępu w dziejach życia na Ziemi. Fakt wymarcia dinozaurów, czyli symbol ulubiony zwycięstwa wyższych form (ssaków) nad forami niższymi, raczej okazuje się gromem z nieba, wybierającym losowo swoje ofiary (jeżeli nie niszczącym wręcz " zaawansowanych wyżej "). Pojawia się, dziś bardzo ważny, wątek przypadkowości wyborów ewolucyjnych - ewolucja stanowi niepowtarzalny proces, a jej przebieg ponowny każdorazowo dałby inne zupełnie rezultaty.
Luis i Walter Alvarezowie odnajdują (1979) w skałach z pogranicza trzeciorzędu i kredy (sprzed 65 milionów lat) ślady impaktu - zderzenia Ziemi z wielkim kosmicznym ciałem. Na podstawie tej sformułowali scenariusz tzw. impaktowej nocy, tłumaczyć mającej zagładę dinozaurów oraz licznych pozostałych form życia. To doprowadza do odrodzenia w geologii swoistego katastrofizmu (neokatastrofizm).
James Lovelock pojawia się z tzw. koncepcją Gai ("Gaia: A New Look at Life on Earth", 1979), według której warunki panujące na Ziemi są kształtowane za sprawą oraz w interesie organizmów zamieszkujących Ziemię. W myśl tejże koncepcji biosfera stanowi superorganizm samoregulujący się, w którym funkcjonowanie roślin, zwierząt, bakterii i grzybów ma wpływ na różne aspekty środowiska ziemskiego, w tym klimat, zasolenie oceanów, stężenie gazów występujących w atmosferze, nawet składniki litosfery. Postawiona hipoteza Gai wymusiła przyspieszenie badań nad znaczeniem relacji globalnych pomiędzy życiem obecnym na Ziemi oraz jego środowiskiem abiotycznym.
Według jakich zasad i praw przebiega ewolucja? Wiele ich istnieje: prawo Cope'a, Dolla, Haeckla, Dany i zasada ewolucji postępowej. Jednak naprawdę nie można niczego być pewnym a wszystko zdarzyć się może.
Ewolucjonizm stanowi historyczną naukę, zajmuje się jednostkowymi wydarzeniami - takimi, które wydarzyły się raz tylko. To stanowi różnicę pomiędzy nią a fizyką czy chemią, operującymi powtarzalnymi procesami (i powtarzanymi) a od logiki czy matematyki, dla których materia jest abstrakcyjna, czyli również powtarzalne byty (w umyśle). Tam gdzie występuje powtarzalność, jest możliwe również ustalanie praw, zgodnie z którymi te procesy odbywać się muszą, stąd także zachodzi możliwość przewidywania czekającej przyszłości. Jest wiadomym, dokąd kula armatnia poleci, nim zostanie jeszcze wystrzelona, zaćmienie Słońca z kolei przewidzieć można na tysiące lat w przód z dokładnością nawet do sekundy. Jeśli chodzi o ewolucję można jedynie konstruować scenariusze możliwe wydarzeń (przyszłych i przeszłych), z chaosu zdarzeń zaszłych próbować można odczytać generalne tendencje i prawidłowości. Prawa nazywane prawami ewolucji, które nieraz próbowano formułować, w najlepszym wypadku były właśnie takimi tendencjami, a w najgorszym - tylko narzucaniem oczekiwań wobec rzeczywistości do końca niepoznawalnej, która tychże oczekiwań nie może spełnić.
Prawo Dolla - czyli prawo nieodwracalności ewolucji
Został sformułowane przez belgijskiego paleontologa - Ludwika Dollo (1857- 1931). Według niego ewolucja nie powtarza się - ani istniejące niegdyś gatunki, czy narządy i pozostałe części ciała powrócić nie mogą w identycznej formie, w której występowały kiedyś. Zatem: "co się stało, to się nie odstanie". Jeśli nawet gatunek nowo powstały (czy narząd) przypomina łudząco swego odpowiednika z bliższej lub dalszej przeszłości, nigdy to już nie jest gatunek ten sam czy identyczny narząd, a podobieństwa często są powierzchowne. Przykład: delfiny przypominają gatunki ryb, podobne są do występujących w mezozoicznej erze ichtiozaurów, lecz w wewnętrznej budowie delfinów obecne są cechy wyraźnie odziedziczone po ssakach lądowych, w budowie ichtiozaurów - występujące u ich gadzich lądowych przodków cechy, budowa ryb z kolei wykazuje przystosowania pierwotne do życia w wodzie. Prawa Dolla były błędnie interpretowane przez wielu paleontologów, którzy ujmowali je jako postulat kierunkowości ewolucyjnych zmian, lecz to nieporozumienie: proces ewolucji jest nieodwracalny, lecz zawracać może. Nawet więcej: właśnie takie powroty ewolucyjne (bezlotne wtórnie ptaki, morskie wtórnie ssaki czy gady, czy wreszcie - żółwie przechodzące kilkakrotnie do morza z lądu oraz z powrotem w trakcie ewolucji) są testem najlepszym prawdziwości tego właśnie prawa - przy każdym etapie rodowych dziejów czytelne winny być ślady przeszłości utraconej. Zawsze rodzimy się z ciężarem historii, nie możliwym jest uwolnienie się od niego.
Prawo Cope'a - czyli prawo niewyspecjalizowanych.
Edward Cope (1840-1897) - to wybitny amerykański paleontolog z końca wieku ubiegłego, wsławionym głośną już "wojną o dinozaury", prowadzoną ze jego rywalem zagorzałym, Othnielem Marshem. To oni nie przebierali w środkach w tej wojnie, niektóre potyczki nawet miały swój koniec na sądowej sali. Cope uważał, iż w ewolucyjnych dziejach założycielskimi formami długich rodowych linii zwykle były niewyspecjalizowane małe zwierzęta, z których wytworzyły się wyspecjalizowane i duże formy. Przodkowie słoni mieli niewielkie rozmiary o brak trąby, równie mali byli przodkowie nosorożców i nie posiadali rogów, podobnie było to z przodkami dinozaurów wielkich oraz pozostałych dużych zwierząt. Swą karierę ewolucyjną wieloryby zaczynały jako niewielkie lądowe formy, a zakończyły jako giganty morskie, konie kiedyś były karzełkami pięciopalczastymi, dziś posiadają po 1 palcu na każdej z kończyn, osiągają także duże rozmiary. Zatem prawo Cope'a działa? Nie do końca. Pancerniki dzisiejsze są wspomnieniem bladym żyjących niedawno jeszcze na Ziemi czołgów chodzących - gliptodontów, leniwce dzisiejsze to miniaturki wobec z megateriami plejstoceńskimi. Współczesne nietoperze czy myszy ani trochę nie są większe niż nietoperze i myszy żyjące 40 milionów lat temu, a jaszczurki, krokodyle czy żółwie ani trochę nie wydają się wyspecjalizowane bardziej niż ich przodkowie mezozoiczni. Prawo Cope'a to jedynie uogólnienie statystyczne; tam gdzie rozmiary duże oraz ścisła specjalizacja dają korzyść - prawdziwe jest, lecz w przyrodzie są opłacalne najrozmaitsze rozwiązania oraz wielkość uzależniona jest zależy od możliwości zwierząt przez nie zaatakowanych, a specjalizacja ich polega na pewnym uproszczeniu funkcji i budowy - większość życiowo ważnych funkcji za nie wykonuje gospodarz. Bakterie od miliardów lat są wielkości mikroskopijnej, a nic nie stanowi wskazania do tego, aby miały kiedykolwiek zwiększyć swoje rozmiary.
Prawo Dany - czyli zasada encefalizacji
Żyjący w wieku XIX geolog amerykański James Dana (1813- 1895) twierdził, iż z biegiem czasu zwierzęta wykazują coraz większą inteligencję, a mózgi ich - są coraz większe (wzrasta stosunek masy mózgu względem masy ciała, nazywany encefalizacją). "Prawo" to posiada w ewolucjonizmie długą historię - już z początkiem wieku XIX Lamarck zasadniczo mówił to samo. Współcześnie także wielu ludzi twierdzi, że właśnie mózg stawać się powinien coraz sprawniejszy z czasem, co oznacza także że powinien zwiększać swe rozmiary. Zawsze wszystkie zwierzęta były przystosowane dobrze do swoich warunków życia, lecz nieustanny "wyścig zbrojeń" pomiędzy drapieżnikami oraz ofiarami tych organizmów wymuszał na każdym uczestniku tego wyścigu zwiększenie cech takich jak sprawność i szybkość, co znajdowało zawsze odbicie w rozmiarze narządu który kontroluje te wszystkie osiągnięcia czyli mózgu. Gdyby drapieżniki dzisiejsze przenieść do czasu początków kenozoicznej ery, stałyby się postrachem niezwyciężonym ówczesnych roślinożerców a także doprowadziłyby je rychło do zagłady, gdyby z kolei roślinożerców pochodzących sprzed milionów lat przemieścić do świata dzisiejszego, ich nieporadność i ociężałość byłaby dla każdego oczywista (w szczególności dla drapieżników). Mimo to "prawo Dana" obowiązuje nie zawsze - np. pasożyty wspomniane już nie odznaczają się z pewnością wybitną inteligencją.
Prawo Haeckla - czyli prawo rekapitulacji
To prawo, nazywane prawem rekapitulacji lub biogenetycznym prawem, stanowi nawiązanie do już żywych w początkach wieku XIX poglądów (hołdował im m.in. Johann Wolfgang Goethe, mało zbyt znany pod względem swoich biologicznych, ewolucyjnych nawet zapatrywań których prac), zgodnie których którymi w osobniczym rozwoju człowieka płód przechodzi poprzez "wyższe" coraz stadia: pierwotniaka, bezkręgowca, ryby, płaza, gada, ssaka, małpy. To miało wskazywać na najwyższe i wyjątkowe miejsce człowieka pośród żywych istot, jednak rychło rozszerzone zostało także na pozostałe grupy organizmów oraz powiązane z danymi paleontologicznymi gromadzonymi wówczas, sugerującymi, iż ta kolejność płodowego rozwoju odpowiada kolejności odpowiednich jaka pojawiają się odpowiednie grupy w ciągu dziejów Ziemi. Chociaż nie wiązano tychże obserwacji z pewną koncepcją transmutacji zachodzącej u gatunków, ktoś wpaść musiał na ten pomysł narzucający się - tym kimś właśnie okazał się Robert Chambers, będący twórcą pierwszego ewolucyjnego systemu w Anglii, jest autorem poczytnej bardzo, choć wydanej przezornie anonimowo książki "Vestiges of the Natural History of Creation" (1844). 20 lat po tym Ernst Haeckel tę myśl sformułował w duchu darwinizmu rodzącego się, nadając jej naukową formalną nazwę (rekapitulacja) oraz nośną, ponieważ lapidarną definicję: proces ontogenezy powtarza filogenezę (czyli osobniczy rozwój powtarza rodową historię). Przez dziesięciolecia prawo to było uważane za jedną z najistotniejszych zasad ewolucyjnej biologii, swym znaczeniem i powszechnością porównywane do przedstawionego przez Newtona prawa ciążenia. Haeckel miał nawet sporo racji. Historia ludzkości tkwi w samych nas, mająca swój zapis w sekwencji genów, identycznych z tymi, których nasi przodkowie gadzi używali w mezozoiku a także nasi odleglejsi jeszcze rybi antenaci podczas paleozoicznej ery. Jesteśmy ukształtowani nie tylko przez historię, poniekąd stanowimy jej żywe streszczenie - w trakcie 9 miesięcy płodowego rozwoju powtarzana jest, niedokładnie i w skrócie, historia rodu ludzkiego licząca setki milionów lat. Chociaż wiele atawizmów przejściowo występuje w zarodkowym rozwoju wielu organizmów (m.in. obecność skrzelowych łuków, ogona w zarodku człowieka czy dodatkowych sutek) są wspomnieniem oczywistym bliższej i dalszej przeszłości, to są możliwe także modyfikacje najrozmaitsze tempa i kolejności pojawiania się pochodzących ze zróżnicowanych etapów rodowego rozwoju cech (tzw. heterochronia), nawet swoiste powroty ewolucyjne, kiedy rozwój płodu - będąc zatrzymanym przed swoim terminem "normalnym" - jakby odrzuca część swojej historii, zaczynając nowe dzieje począwszy od etapu, o którym można by powiedzieć, że minął bezpowrotnie. Pod koniec wieku XIX W. Garstand uznał, że właśnie tak - poprzez zatrzymanie młodocianych cech u dorosłych osobników (tzw. neotenia i pedomorfoza) - mogą powstawać ogromne ewolucyjne innowacje. Tym sposobem tłumaczył m.in. powstanie kręgowców, późniejsi badacze z kolei, tacy jak np. Otto Schindewolf, wręcz uznali neotenię jako mechanizm powszechny powstawania licznych istotnych grup organizmów (m.in. owady narodzić się miały z larw wijów). Wiemy dziś, iż w trakcie rozwoju organizmów poza przypadkami niezaprzeczalnymi częściowej rekapitulacji można spotkać również przejawy odmian najrozmaitszych heterochronii, prawo Haeckla z kolei, w przeciwieństwie do prawa Newtona, nie może odzwierciedlać niezmiennego i powtarzalnego przebiegu ewolucji.
Zasada ewolucji postępowej
Wszystkie wyżej wymienione "prawa" powiązane są z przekonaniem, iż ewolucja to postępowy proces, a wybory jej zmierzają do zwiększenia doskonałości organizmów zamieszkujących Ziemię. Organizmy z czasem stają się coraz większe, sprawniejsze, a także inteligentniejsze, "poziom życia" ogólny na Ziemi nieustannie wzrasta. Większość ludzi tak sądzi, lecz nawet to prawdą się nie wydaje. Już w czasach współczesnych Darwinowi był to problem kluczowy i nieraz łączył się z przekonaniem, iż ten właśnie pęd do doskonałości w dziejach zaowocował powstaniem człowieka - gatunku ze wszystkich najdoskonalszego. Dziś ewolucja zakończyła się (czy w istocie jest tak, to kontrowersyjny odmienny temat), ponieważ nie istnieje od człowieka nic doskonalszego, lub przynajmniej nie potrafimy nic takiego sobie wyobrazić. Czy można określić ewolucję jako postępową? Poniekąd tak - naturalny dobór wszak faworyzuje zawsze "lepsze" formy od konkurencji, także "wyścig zbrojeń" pomiędzy zróżnicowanymi liniami organizmów (pasożytami i gospodarzami, drapieżnikami i ofiarami, patogenami oraz istotami zarażanymi przez nie) na wszystkich wymusza lepsze coraz odpowiedzi na ciągle nowe wyzwania. Problem stanowi jednak to, iż odpowiedzi te mogą być zróżnicowane bardzo, a siła, szybkość i wielkość mogą okazać się w warunkach konkretnych dobrym równie rozwiązaniem jak rozmiary drobne oraz redukcja zmysłów lub narządów. Żyjące pod ziemią lub w jaskiniach organizmy zwykle tracą wzrok, pasożytnicze formy pozbywają się licznych osiągnięć wcześniejszych, "podczepiają się" do metabolizmu gospodarza, wykorzystując jego a nie własną sprawność. Być może dżdżownice gigantyczne z oczami i nogami byłyby w pewien sposób "wyższe" oraz bardziej postępowe niż te, które znamy, lecz wielkość, długie nogi, czy wzrok sokoli nie są potrzebne im do czegokolwiek. W ewolucji wszędzie i zawsze jest premiowana nie postępowość, lecz skuteczność, tę z kolei można osiągać w różny sposób.
W ewolucji sprawny osobnik (przystosowany) jest takim, który po sobie zostawi największą liczbę potomstwa
Dostosowany najlepiej, zwycięzca
Ewolucjoniści wyraźnie rozróżniają dwa brzmiące podobnie i wyglądające podobnie pojęcia: przystosowanie oraz dostosowanie (fitness). Pierwsze organizmów nich oznacza możliwość organizmów do tego by radziły sobie z trudami jakie niesie życie: przystosowany lepiej jest ten, który potrafi zatroszczyć się lepiej o pożywienie dla siebie, jest bystrzejszy, sprawniejszy, silniejszy. Drugie z nich mówi jedynie o pewnej sprawności: zostawienia po sobie liczby maksymalnej kopii swych genów. Co jednak jest ważniejsze? Lepiej przystosowany najczęściej jest również bardziej fit, dobór naturalny z kolei, premiując fitness, powiększa również przystosowanie organizmów: wykarmiony lepiej i radzący sobie łatwiej z przeciwnościami osobnik pozostawia po sobie również większą ilość potomstwa. Nie musi jednak tak być. Wytrzymałość i siła nie zawsze decydują o szansach jakie zdobywa się w grze decydującej o życiu: w czasie wojny lepszym rozwiązaniem jest bycie astygmatykiem a także posiadanie wrodzonej wady serca, gdyż wówczas - unikając włączenia do armii - posiada się zwiększoną szansę przeżycia. Muł, czyli krzyżówka osła i konia dziedziczy po każdym z rodziców wszystkie najlepsze ich cechy - jest wytrzymały tak jak osioł a także silny tak jak koń, posiada jedną tylko wadę - jest osobnikiem bezpłodnym. Zatem nie jest w stanie przekazać swoich sprawności potomstwu.
Wielki manipulator
Koncepcja naturalnego doboru stawia przed każdym uczestnikiem ewolucji zasadnicze jedno pytanie, które brzmi: kto kogo? Organizmy nie podążają ku doskonałości, jak uważał Lamarck a także rzesze ewolucjonistów dziewiętnastowiecznych, nie kieruje nią "dobro gatunku", jak jeszcze powszechnie sądzono w wieku XX, nie chcą w istocie niczego oraz nie pragną swojego własnego nawet dobra: to co nimi kieruje to jedynie konieczność powielania swoich genów w lepszym stopniu od innych, ponieważ jeżeli nie zrobią tego, zrobią to właśnie inni. "Natura nie jest ani dobra, ani zła, a my tańczymy w takt muzyki, granej nam przez bezduszne geny", jak kiedyś napisał Dawkins. Nasz nawet intelekt, osiągnięcie wspaniałe ewolucji oraz powód do dumy dla gatunku Homo sapiens, jak dziś dowodzą ewolucjoniści nie powstał w celu rozwiązywania problemów oraz racjonalnego myślenia, lecz do przechytrzania pozostałych przedstawicieli gatunku ludzkiego. "Wyprowadzanie w pole innych ludzi, wykrywanie podstępu, wczuwanie się w motywy postępowania bliźnich, manipulowanie ludźmi - oto do czego najczęściej wykorzystujemy naszą inteligencję. Tym, co naprawdę się liczy, nie jest jak bardzo jesteśmy zdolni i mądrzy, tylko o ile zdolniejsi i mądrzejsi jesteśmy od innych" - tak napisał kiedyś Mark Ridley.
W przyrodzie absolutna doskonałość nie stanowi potwierdzenia ewolucji, wręcz przeciwnie - stanowi jej zaprzeczenie.
Chociaż Darwin wielkie swe dzieło nazwał "O powstawaniu gatunków", w istocie jednak pisał o tworzeniu się nowych przystosowań, nie gatunków nowych. Dobór naturalny jest konkurencją pomiędzy osobnikami, zatem niejako stanowi selekcję sprawności - bowiem wygrywa ten, który jest sprawniejszy, nie ten, który ustanowi gatunek nowy. Darwin zresztą nie wiedział, w jaki sposób tworzą się nowe gatunki (problem ten do dziś budzi liczne dyskusje), lecz wiedział, jak powstają adaptacje coraz lepsze. Dlatego też zachwycał się opisem przystosowań niezwykłych - kończyn małp do wspinania się, skrzydeł ptaków do fruwania, oczu człowieka do oglądania świata. W nich widział, i słusznie, potwierdzenie dla skuteczności działania naturalnego doboru. Dziś, kiedy poznaliśmy zdolności nieprawdopodobne nietoperzy do zjawiska zwanego echolokacją (a także niezwykłe umiejętności ofiar nietoperzy - ciem - do tego by zagłuszać wysyłane przez drapieżników ultradźwięki), kiedy poznaliśmy zdumiewające tak "konstruktorskie" rozwiązania roślin, bakterii, grzybów i zwierząt, iż stworzyliśmy odpowiednią naukę - bionikę - w celu podpatrywania oraz wdrażania tychże doskonalonych w ciągu milionów lat wynalazków powstałych w przyrodzie, tym bardziej możemy zrozumieć te zachwyty. W przyrodzie jednak absolutna doskonałość nie stanowi potwierdzenia ewolucji, wręcz przeciwnie - stanowi jej zaprzeczenie!
Darwin w pełni był tego świadomy - mistrz jego z czasów teologicznych studiów w Cambridge William Paley był twórcą prawdziwego kompendium najpiękniejszych przykładów adaptacji w ożywionym świecie i umieścił je w publikacji o tytule charakterystycznym "Teologia natury". Charakteryzująca jakiekolwiek wytwory świata organicznego doskonałość bowiem wskazuje na doskonałość twórcy ich (lub Stwórcy), przecież dobór naturalny ślepy, nieprzewidujący przyszłości, budujący jedynie z dostępnego w danym momencie materiału, nie jest w stanie tworzyć bytów mających ponadczasową doskonałość. Zgodnie z darwinowskimi tezami organizmy żywe, powinny być przystosowane tak dobrze jak to tylko możliwe w określonych warunkach, lecz powinny również wykazywać ślady nieusuwalne przebytej historii (nie muszą, nie powinny nawet, być pomocnymi w sytuacji nowej) oraz wszystkie ograniczenia, które wynikają z materiałów zastosowanych, niekoniecznie najlepszych wobec wykonywanych obecnie funkcji. To stanowi źródło znaczenia, przypisywanemu przez Darwina już niefunkcjonalnym, chociaż ciągle obecnym pamiątkom z przeszłości (szczątkowe narządy, lub rudymenty - np. kości resztkowe bocznych palców u koni, prątniczki obecne w kwiatach begonii, zęby mądrości i ślepa kiszka u człowieka), a także zwykle nieobecnym, bo już dawno utraconym, ale niekiedy powracającym narządom (zwanym atawizmami - owłosienie nadmierne ciała człowieka, niekiedy zdarzające się przypadki ogona zachowanego u noworodków ludzkich). Także liczne niedoskonałości biologicznych rozwiązań, nawet niedorzeczności jawne albo absurdy dotyczące budowy różnych narządów (wzrokowe nerwy oczu kręgowców zlokalizowane przed siatkówką, nie za nią, co sprawia iż świetlne promienie przedzierać się muszą poprzez plątaninę tworzoną przez "okablowanie" oka, nim dotrą do warstwy światłoczułych komórek, zamknięcie rodnego kanału kobiety w gorsecie sztywnym kości miednicy, który utrudnia przeciskanie się dużej głowy noworodka ludzkiego, krzyżowanie się oddechowego i pokarmowego przewodu w krtani, które skutkuje krztuszeniem się niebezpiecznym, itp.) nie zostały niezauważone przez ewolucjonistów. Ciała ludzi (oraz ciała pozostałych gatunków) budzić mogą zachwyt wyrafinowaniem swojej budowy, lecz nie są doskonałymi.